Odkąd wyszedłem z ośrodka codziennie zastanawiam się nad odpowiedzią na te pytanie. Kilka razy wydawało mi się, że znalazłem już odpowiedzieć i… okazywało się, że tylko mi się wydawało. Zasuwać jeszcze więcej, czy lepiej zwolnić? Zatroszczyć się o rodzinę czy dać jej żyć własnym życiem? Słuchać siebie czy innych? Być altruistą czy egoistą? Być czy mieć?

Co najmniej tydzień zbierałem się do napisania tego tekstu. „A bo ciągle coś…” – tłumaczyłem sobie, a czas leciał. W poniedziałek poszedłem na siłownię, wróciłem to byłem zmęczony. We wtorek był basen, wróciłem to poszedłem spać. W środę znów siłownia, w czwartek ponownie basen, dlatego w piątek postanowiłem odpocząć. W sobotę pojechałem na komunię, wróciłem w niedzielę wieczorem i już mi się nie chciało. Poprzedni weekend? W piątek byłem u kolegi, dlatego sobotę i niedzielę postanowiłem spędzić z narzeczoną. Tik-tak.

Czas dla siebie? Był, spędziłem go na siłowni. Czas dla siebie w domu? Spędziłem go przed telewizorem. A, przepraszam… Był też czas, który spędziłem przed komputerem. Wykorzystałem go na poszukiwaniu kolejnych rozmówców do wywiadów, których publikacje na blogu zapowiedziałem w kwietniu. Kilka osób nie odpowiedziało mi wcale. Kilka odmówiło, jedna poprosiła bym przypomniał się w czerwcu. Ale jest i sukces, bo wczoraj z jedną się spotkałem i przeprowadziłem wywiad! I to z kim… 😉 Kusi mnie by się pochwalić, ale muszę go najpierw spisać (ponad 1,2 h rozmowy!), więc jeszcze chwila. Tik-tak.

Pierwszy wniosek po przeczytaniu dwóch powyższych akapitów? „Ostatnio olałem bloga”. Drugi: „Nie olałem, bo przecież intensywnie szukałem rozmówców do wywiadu”. Trzeci: „Postanowiłem się nie zarzynać, dlatego nie pisałem”. Czwarty: „Wciąż leży u mnie organizacja czasu”. Piąty: „Jestem po prostu zmęczony. Starzeje się, dlatego potrzebuję więcej odpoczynku niż kiedyś”. Szósty: „Dobra, starczy tych wniosków. Ileż można rozczulać się nad dwoma akapitami?!”.

Tak właśnie wygląda moje życie. Ciągle myślę, analizuję, szukam. Może te myślenie tak mnie męczy? Przez ponad 10 lat, będąc w czynnym uzależnieniu, przecież za wiele nie myślałem, skoro grałem… O, trochę przytyrałem sam siebie, po co? I tak w kółko. Tik-tak.

Jak żyć? Pierwsza, ewentualnie jedna z pierwszych odpowiedzi, która przyszła mi do głowy po wyjściu z ośrodka: „Odbuduj relacje z rodziną i z bliskimi”. Proszę bardzo! Cegiełka do cegiełki, krok po kroku i… Po jakimś czasie od bliskiej mi osoby usłyszałem coś takiego: „Ty teraz wyszedłeś z ośrodka i jesteś najmądrzejszy! A gdzie byłeś jak cię potrzebowałem?!”. Później ta sama osoba powiedziała mi już nieco łagodniej, że się narzucam. Że ciągle piszę, że ciągle chce się spotkać i że ta osoba boi się odczytać już wiadomości na Facebooku ode mnie”. Ok, zrozumiałem. Było w tym sporo racji. Jak nie sto procent. Odpuściłem. Na początku trochę, później bardziej. Dziś wychodzę z założenia, że jak ten ktoś będzie chciał to sam się odezwie, więc się nie wpierdalam. Tylko, że tęsknie…

Kolejna myśl, która przyszła mi do głowy, jeśli nie równoczesna z powyższą: „Muszę wynagrodzić mojej narzeczonej wszystkie cierpienia. Nie zostawiła mnie, ale to nie oznacza, że nie zostawi. Muszę o nią zawalczyć!”. To akurat zrobiłem i to chyba całkiem nieźle. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Chciała iść na spacer – szliśmy na spacer. Chciała iść na rower – szliśmy na rower. Chciała iść do parku – szliśmy do parku. Chciała się spotkać ze znajomymi – spotykaliśmy się ze znajomymi. Cieszyłem się z czasu spędzonego z nią, bo bardzo ją kocham i uwielbiam spędzać z nią czas. Problem w tym, że o ile nie chciałem siedzieć po nocach, to nie miałem czasu dla siebie. Ani na obowiązki, ani na inne przyjemności. To na szczęście uświadomiłem sobie już wcześniej i dziś są efekty. Potrafię jej odmówić, zająć się swoimi sprawami, a gdy „wracam” do niej kolejnego dnia, jest sympatyczniej, bo mam czystą głowę. Ona to rozumie, ja mam wreszcie czas dla siebie, mam też czas dla niej i jest pięknie. To muszę wprowadzić w nawyk.

Kolejna myśl w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jak żyć: „Muszę chodzić na siłownię!”. Bo lubię to robić. Bo zawsze poprawia mi to nastrój. Bo jest to ten czas tylko dla mnie, którego tak potrzebuję. Niestety i tu wpadłem w pułapkę. Chcąc chodzić regularnie na siłownię zacząłem zaniedbywać swoje obowiązki. Później, gdy to do mnie dotarło i zacząłem zajmować się obowiązkami to okazało się, że brakuje mi czasu na siłownię. I w efekcie miałem dłuższą przerwę. Wróciłem dopiero w minionym tygodniu, to znowu na bloga zabrakło czasu. Czasu i siły, bo chęci miałem, ale byłem już zwyczajnie zmęczony i marzyłem o odpoczynku.

Kolejna myśl: „To czego boisz się najbardziej jest tym, co powinieneś zrobić w pierwszej kolejności”. Jej, jakbym ja zawsze się do tego stosował… Czasem mi się udaje i wiem, że to działa. Czasem, bo zdarza się, że strach jest tak duży, że to okładam. Odkładam, mimo że wiem, że to wróci z jeszcze większą siłą. Bez sensu.

Jak byłem w czynnym uzależnieniu funkcjonowałem po skrajnościach. Albo uważałem, że jestem Bogiem, albo czułem się jak śmieć i chciałem się zabić. Dziś, mimo ciągłej pracy nad sobą, dochodzę do wniosku, że to do mnie wraca. Skrajności wracają, bo Bogiem się już nie czuję i śmieciem też nie. W moim życiu potrzebna jest mi równowaga. Tylko jak ją znaleźć dla tych wszystkich czynności, obowiązków i przyjemności?

Jerzy Górski powiedział mi kiedyś, że życie to ciągłe góra-dół, góra-dół, góra-dół. I to muszę wbić sobie do głowy w pierwszej kolejności. Problemy, czy też trudności będę napotykał na swojej drodze. Wszyscy przecież je mają. Kwestia jest tylko taka jak na nie reagują. Mogę więc srać pod siebie za każdym razem, gdy dzieje się coś złego albo… Czy można przygotować się na problemy czy trudności? Chyba nie. Można je jednak zaakceptować. Zaakceptować to, że się pojawiają i będą się pojawiać. Zamiast płakać muszę je więc wziąć na klatę i to jak najszybciej. Nie odwlekać, bo ciężar będzie rósł, a ja jeszcze za słaby jestem, by tyle brać na klatę.

Dalej. Jeśli ciężar trudności czy problemów okaże się przygniatający to także mogę to zaakceptować. Bo po deszczu zawsze wychodzi słońce. I choć brzmi to strasznie banalnie, to tak jest. Wiem, bo przecież już tego doświadczyłem. I to nie raz.

Czy można pogodzić obowiązki z przyjemnościami? Czas dla siebie z czasem dla narzeczonej? Siłownię czy basen z pisaniem bloga? Można. Ludzie robią tysiące innych rzeczy, mają więcej obowiązków, wychowują dzieci, a są w stanie to wszystko pogodzić. Czy oni są lepsi ode mnie? Bardziej dojrzalsi? A może po prostu lepiej organizują czas?

Jakie jest moje życie? Przegrane, bo przez hazard straciłem pieniądze, pracę i skrzywdziłem najbliższych? A może wygrane, bo mimo wszystko moja narzeczona, rodzina i najbliżsi nie zostawili mnie? Pechowe? Czy szczęśliwe? A może normalne? Czy jednak nienormalne? Co to znaczy normalne?

Ostatnio rozmawiałem z kuzynem. O tym co u niego i o tym co u mnie. W pewnym momencie powiedziałem, mu że jestem szczęśliwym człowiekiem. On nie zareagował jakoś szczególnie. Natomiast ja tak, mimo że sam te słowa wypowiedziałem. Zastanowiłem się chwilę i mówię: „Kiedyś szukałem szczęścia w pieniądzach, skupiając się na „robieniu kariery”. Pieniądze straciłem, pracę też, a karierę… Karierę to sobie wówczas moja chora głowa ubzdurała”. W ośrodku mówili mi: „Musisz nauczyć się cieszyć z małych rzeczy”. Ależ mnie tym wkurzali! „Ludzie, ja byłem na salonach, a wy mi się drzewami i słońcem karzecie teraz cieszyć?!” – odpowiadałem z oburzeniem. I mówię do kuzyna: „Teraz się z tych małych rzeczy cieszę”. Bo to, że jechałem z nim na komunię, świeciło słońce, a w domu czekała na mnie ukochana to nie są małe rzeczy. One są wielkie. Ogromne. Gigantyczne. Znacznie większe od „kariery” i pieniędzy.

Równowaga to na ten moment słowo klucz. Wcześniej były to cierpliwość i wytrwałość. Dalej są, choć w stosunku do nich akurat widzę u siebie postępy. Na nowej płycie Kękę „To Tu” jest kawałek „Nigdy ponad stan”. Jego refren leci tak:

„Do celu w swoim tempie idę człap, człap człap
Powoli, konsekwentnie, tak buduję swój świat
I mi się nie śpieszy, bo mnie cieszy, co mam
Nigdy ponad stan, TRL TRL TRL”

Ten refren to moja odpowiedź na tytułowe pytanie. I nie chodzi o to, że KęKę. Chodzi o to, że słysząc ten refren słyszę wszystko to, o czym napisałem w tym tekście. O tym jak żyć. Nie według KęKę. Według mnie. Na ten moment.

Udostępnij lub wyślij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *