Od pierwszych dni pobytu w ośrodku czekałem na ten dzień, a gdy był już naprawdę blisko, jakby mniej. Pojawił się strach, który z każdym dniem miał coraz większe oczy. Pisałem o tym – TUTAJ. Gdy na terapii zapytano mnie o emocje związane z powrotem do domu, nie wiedziałem co powiedzieć. Powinienem się cieszyć. Powinienem? Cieszyłem się, że znów zobaczę najbliższych. Bardziej chyba jednak się bałem.
Mimo licznych obaw, chciałem jak najszybciej być w domu. Stare Juchy, gdzie mieści się ośrodek, to wieś na Mazurach, dlatego by ruszyć w dalszą podróż trzeba było najpierw dotrzeć do Ełku. Rano, zimą, to jednak niemożliwe. Nie ma czym. W tajemnicy przed kierownikiem (on nigdy by na to nie pozwolił) dogadałem się więc z jednym pracowników, by mnie zawiózł.
Ostatni dzień w ośrodku był dziwny. Wiele osób zazdrościło mi, że za chwilę wracam do domu, a ja zamiast się cieszyć, martwiłem się, że ich opuszczam. Oczywiste było, że nie mogę z nimi zostać. Nie było też tak, że nagle wolałem ich od rodziny. Kilku z nich po prostu bardzo polubiłem. Wydawało mi się, że z wzajemnością i było to mega zajebiste. Ktoś nagle okazał mi zainteresowanie nie ze względu na to gdzie i z kim pracuję, ale mimo tego, że nie pracuję. Polubił mnie, mimo moich wad. Nie musiałem kłamać, wreszcie mogłem być sobą.
Ostatniej nocy niemal nie spałem. Do późnych godzin nocnych siedziałem z Tomkiem i z Michałem, później już tylko z Michałem, z którym mieszkałem w pokoju przez drugą część mojego pobytu w ośrodku. To były moje ziomki. Tacy fest! Poznaliśmy się w ośrodku, każdy z nas był inny, lecz zajebiście się dogadywaliśmy. Może dlatego, że każdy z nas to hazardzista? I tylko smutno mi dziś gdy o nich piszę, bo z żadnym z nich nie mam już kontaktu…
Opuściłem ośrodek 6 stycznia w okolicach 5:30 rano. Było cholernie zimno. Szedłem wzdłuż lasu, śnieg skrzypiał pod butami, a będący za plecami ośrodek stawał się coraz mniejszy.
W końcu dotarłem do osoby, która miała mnie zawieźć do Ełku. Przez gigantyczny mróz był problem z odpaleniem samochodu. Czas uciekał, a gdy już ruszyliśmy istniało ryzyko, że nie zdążę na autobus. Zdążyliśmy. W drodze powrotnej pisałem smsy z osobami, które opuściły ośrodek przede mną. Otrzymałem sporą dawkę wsparcia. Było mi bardzo miło, ale też troszkę smutno. Chyba to była tęsknota.
Warszawa przywitała mnie pięknym słońcem i bezchmurnym niebem. Ulice, tak jak w Starych Juchach, pokryte były śniegiem. Było jednak cieplej.
Widok Warszawy zachwycił mnie. Czułem się jak wtedy, gdy przyjechałem do tego miasta pierwszy raz. Czułem się wystraszony, ale szczęśliwy.
Na dworzec przyjechała narzeczona. Znów mogłem ją zobaczyć, dotknąć, przytulić. Tym razem nie na chwilę jak w święta.
Gdy wszedłem do mieszkania zwariowałem ze szczęścia. – Jakie my mamy piękne mieszkanie! Przez 10-15 minut chodziłem od pokoju do pokoju i je zwiedzałem. Nie zdjąłem nawet kurtki. Jest naprawdę piękne. Pogoda tamtego dnia także była piękna. Narzeczoną mam piękną. Jest pięknie!
Czekam na więcej 🙂