Piękna, zgrabna, wysportowana i seksowna, ale jak mówi wcale nie idealna. Ma na koncie mistrzostwo Polski, mistrzostwo Europy i mistrzostwo świata, lecz największą radość daje jej miłość. W drugim wywiadzie na blogu POSTAW NA SIEBIE rozmawiałem z Kasią Dziurską, trenerką personalną i zawodniczką fitness. O uzależnieniach, o samodyscyplinie, o wyrzeczeniach, o radzeniu sobie z trudnościami, o organizacji czasu… o życiu.

fot. archiwum prywatne Kasi Dziurskiej

Ustalmy na początek: Katarzyna czy Kasia?
Kasia. Katarzyna brzmi za poważnie. Fakt, mam 30 lat, ale wolę czuć się trochę młodziej (śmiech).

Gdy weszłaś tutaj, a ja wstałem, by się z Tobą przywitać zacząłem się zastanawiać… Wszyscy mężczyźni, którzy są „spoza siłowni” lub ćwiczą krótko, wciągają przy Tobie brzuch?
Wiesz co, tego akurat nie zauważyłam. Natomiast rzuciło mi się w oczy, że gdy jestem na siłowni i wchodzę w „strefę męską” to widzę, że faceci dodatkowo się prężą. Biorą na siłę większe ciężary, by pokazać jacy to są silni. Później oczywiście im to nie wychodzi, bo widzę czy ktoś robi to poprawnie, czy tylko po to by się popisać. Jak to mężczyźni, chcą pokazać się przed kobietą z jak najlepszej strony.

Dlaczego zgodziłaś się na wywiad ze mną? Hazardzistą, osobą nieznaną, anonimową…
Lubię poznawać nowych ludzi i ich historie. W moim życiu były osoby, z bliższej lub dalszej rodziny, które tak jak ty zmagały się z uzależnieniami, a dziś prowadzą normalne życie. Znam więc po części ten temat. Chciałam poznać też twoją historię i dowiedzieć się jak sobie z tym radzisz. Chciałam również trochę porozmawiać o czymś innym niż tylko o zdrowym żywieniu, treningu i innych sprawach związanych z tematem fitness. Lubię rozmawiać także na inne tematy i rozwijać się pod kątem towarzyskim nawet z ludźmi, którzy są obcy dla mnie.

Bardzo mi miło, dziękuję. Zanim zaczęłaś robić to co robisz obecnie, przez lata trenowałaś taniec. Jak to się stało, że sześcioletnia Kasia zaczęła tańczyć?
Miałam nawet 4 lata. Chodziłam wówczas do przedszkola i odbywały się tam zajęcia z rytmiki. Mój późniejszy trener zauważył, że mam poczucie rytmu, że wszędzie jest mnie pełno i za pośrednictwem mojej mamy zaprosił mnie na zajęcia do swojego klubu. To był mały nidzicki klubik, bo jestem z Nidzicy, z Mazur. Prowadził go pan Andrzej Grażul, który stworzył nasz klub od A do Z. Tańczyłam wszystko: disco dance, hip-hop, a nawet breakdance, bo trzymałam się z chłopakami. Nigdy nie miałam jednak do czynienia z tańcem towarzyskim. A przed „Tańcem z Gwiazdami” pojawiło się pewnego rodzaju oburzenie, że zaprosili tancerkę niby profesjonalną… To było jednak wrzucanie wszystkich do jednego worka. Owszem tańczyłam, ale X lat temu i nigdy nie miałam nic wspólnego z tańcem towarzyskim. Dziękuję mamie za to, że zaprowadziła mnie na trening, bo w przeciwnym razie moje życie nie wyglądałoby tak jak wygląda teraz.

Jak długo tańczyłaś?
W tej formie do 17-stego roku życia. Zaraz po maturze wyjechałam na studia do Trójmiasta i tam jeszcze przez chwilę próbowałam. Miałam 4-osobą grupę dziewczyn, z którą jeździłam na pokazy tańcząc m.in. dance hall czy hip-hop. Grupa szybko się jednak rozpadła, a później trafiłam do zespołu cheerleaderek w Gdyni. Przez 6 lat tańczyłam jako cheerleaderka. Mnóstwo czasu spędzałyśmy wówczas na treningach, miałyśmy też sporo wyjazdów. Trzy razy byłyśmy choćby w Stanach na zaproszenie Marcina Gortata. Mniej więcej w tym samym czasie postanowiłem zrobić instruktora personalnego i instruktora fitness.

W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Najważniejsze, co mi się przydarzyło to, że trafiłam do zespołu Cheerleaders Gdynia. Bardzo dużo się nauczyłam, przede wszystkim dyscypliny, dobrych i ciężkich treningów, pracy w grupie”.
Gdy tworzono nasz zespół od początku wszystko było bardzo profesjonalne. Była pani menager, była pani trener, a w zespole było 18 dziewczyn. Każda z nas była z innej bajki. Nie znałyśmy się, więc musiałyśmy się zgrać. Wiadomo, 18 bab, w jednym zespole, do tego dwie, które nami zarządzały, więc w sumie 20 bab. Mogły być jakieś spiny, a nie było ich wcale. Stworzyłyśmy naprawdę fajną, bardzo zgraną grupę. Uczyłam się wówczas tego, by pilnie słuchać na tych treningach i żeby nie odpuszczać. Wcześniej musiałam przejść sporą drogę, by w ogóle dostać się do tego zespołu. Musiałam zrzucić kilka kilo, musiałam trochę przebudować swoją sylwetkę. Przez to, że grałam w koszykówkę, biegałam na 60 m (bo cały czas byłam w klasie sportowej), miałam bardzo rozbudowane nogi.

Ile miałaś lat jak zostałaś cheerleaderką?
21.

Czy zatem dobrze rozumiem, że byłaś cheerlederką, a jednocześnie trenowałaś już na siłowni?
Tak, bo już studiowałam.

Czyli raz machałaś pomponami, a raz hantlami.
No, ja wszystko robiłam. Byłam jedyną dziewczyną wśród cheerleaderek, która robiła coś tak bardzo angażującego oprócz treningów tanecznych. Już wtedy trzymałam dietę. Zmieniłam swój tryb życia. Przestałam już tak imprezować, nie piłam alkoholu, trochę poprzestawiało mi się w głowie. Z czasem zaczęłam myśleć o startach, pojawiły się pierwsze rozpiski od trenera i wszystko obróciło się o 180 stopni. Strasznie się wkręciłam! Dziś są tego efekty, bo jako nieliczna z mojej grupy cheerleaderek pracuję w swoim zawodzie i to jest super.

21 lat, grupa 18, a w sumie 20 dziewczyn… Kiedyś świętej pamięci trener Andrzej Niemczyk, który był twórcą sukcesów siatkarskiej reprezentacji Polski kobiet opowiadał jak wygląda pracą z grupą kobiet. Bez wnikania w szczegóły, ale trudno uwierzyć, że u Was obywało się bez kłótni.
Wszyscy się dziwili. To były już dorosłe dziewczyny, każda z innego świata. Poznałyśmy się na castingu i od tamtej pory zawsze trzymaliśmy się razem. Na imprezy chodziłyśmy do klubu grupą 15-18 dziewczyn. Rządkiem! (śmiech). Wspólne imprezy, kawki, wyjazdy… Co chwila byłyśmy na meczach, a treningi były codziennie. Czasem nawet dwa razy dziennie. To była jedna wielka zabawa. Do tej pory mam z dziewczynami kontakt i obserwuję ich poczynania.

Wcale nie byłaś taka święta jak mogłoby się wydawać. Z czasów Twojej edukacji dotychczas słyszałem tylko o świadectwach z czerwonym paskiem.
(śmiech) Świadectwa z paskiem miałam zawsze. Nawet studia zdałam z wyróżnieniem, mimo wszystko!

Studia z wyróżnieniem, a w czasie studiów, treningi taneczne, treningi na siłowni i jeszcze znajdywałaś czas na imprezy. Serio?
A jak, kwestia organizacji! (śmiech). Nie mówię, że wszystkie imprezy były zakrapiane alkoholem. Potrafiłem otwierać i zamykać imprezy pijąc tylko sok lub wodę. Nigdy nie miałam z tym problemu, bo nie potrzebuję używek do dobrej zabawy. Miałam bardzo dużo znajomych. Każdy studiował, pracował, miał swoje obowiązki, więc spotykaliśmy się właśnie na imprezach. Z czasem trzeba było jednak trochę odpuścić, bo treningi i dieta weszły na nieco wyższy poziom. Przed zawodami już całkowicie, ponieważ wtedy musiałam głównie wypoczywać i się regenerować.

Jakie to musiały być imprezy skoro przychodziłyście na nie grupą 18 dziewczyn…
No, naprawdę. Wszystkie w kieckach, wiesz… (śmiech). Jako cheerleaderki byłyśmy znane w mieście, bo na Asseco, przychodziło naprawdę dużo ludzi. W dodatku był „bum” na nas, bo najpierw zostałyśmy zaproszone na Final Four Euroligi w Barcelonie, a potem byliśmy u Gortata trzy razy. Był taki czas, że było o nas tak głośno, że żartowaliśmy ze znajomymi, że niedługo z lodówki będziemy wyskakiwać.

Faceci pewnie zabijali się o Was.
No, wzbudzałyśmy zainteresowanie…

Proszę Cię, wzbudzać zainteresowanie to może blondynka pijąca kawę w kawiarni.
(śmiech) No, było ciekawie. To były super czasy. Dziewczyny już tak nie imprezują.

Ta popularność cheerleaderki nie przewróciła Ci w głowie?
Absolutnie. Byłam tak wychowana, że od dziecka miałam swój rozum. Być może dlatego, że w przeszłości były w mojej rodzinie (jak wspomniałam wcześniej) nazwijmy to „problemy wychowawcze”. Dlatego zawsze chciałam być kujonką i tak dalej i tak dalej. Nie było tak, że nie napiłam się alkoholu, ale jakoś nigdy nie poszłam mega w długą. Nigdy mnie nie wynosili z klubu, nigdy nie straciłam przytomności, nigdy nie wymiotowałam gdzieś po toaletach… Nie było takich akcji. Nie robiłam wstydu. Bawiłam się, ale zawsze kulturalnie. Moje dziewczyny podobnie. Jak widziałyśmy, że któraś przesada to od razu za chachołki, do taksówki i do domu.

No dobra, skoro byłaś w stanie godzić tyle rzeczy na raz, pochwal się jak to robiłaś.
Cały dzień musiałam mieć zorganizowany przede wszystkim pod kątem żywieniowym, dlatego rano lub wieczorem przygotowywałam posiłki. Na zajęcia na uczelni szłam z torbą treningową, która była większa ode mnie. Czasem po zajęciach biegłam na trening, bo potem był mecz. Trening dwie godzinki, spotkanie ze znajomymi, do domu i spać. I tak codziennie. Obecnie jest podobnie. Każdy dzień może wyglądać tak samo, posiłki także mogą być takie same. Wcale mi to nie przeszkadza. Grunt bym miała wszystko zorganizowane, dlatego kalendarz prowadzę regularnie. Im więcej mam zajęć, tym bardziej jestem zorganizowana. Lubię mieć dużo zajęć. Nienawidzę odpoczywać. Nie potrafię odpoczywać, bo wydaje mi się, że wówczas tracę czas. Że coś mi ucieka. Nawet jak mam wolniejszy dzień to staram się coś jeszcze załatwić. Cokolwiek. Zawsze muszę mieć coś do roboty, bo w przeciwnym razie wariuję.

Właśnie, na Twoim Instagramie trudno znaleźć zdjęcie z wakacji, bo nawet jak gdzieś wyjeżdżałaś to i tak tam pracowałaś.
To prawda. Na wakacjach byłam raz w życiu, a i tak robiłam treningi i trzymałam jakąś tam swoją dietkę. No, ale faktycznie to były prawdziwe wakacje. To było dwa lata temu i tylko przez tydzień. Teraz może w końcu się gdzieś wybierzemy. Tylko że, jak mówiłam, ja nie potrafię leżeć i nic nie robić. Muszę coś robić, muszę spędzać czas aktywnie.

Kiedy więc wypoczywasz? Jak wypoczywasz?
Nie wiem. Czasem po prostu pójdę wcześniej spać. Czasem zrobię sobie drzemkę w ciągu dnia, ale to jest rzadkość. A tak to spacer, ewentualnie kawa. Nie potrzebuję dłuższego odpoczynku. Nakręca mnie wszystko to, co dzieje się wokół mnie.

Co takiego się stało, że salę taneczną zamieniłaś na siłownię?
Szukałam czegoś nowego. Zawsze marzyłam o tym, by pójść na studia na AWF. Nie chciałam studiować wychowania fizycznego, bo bycie nauczycielem mnie nie interesowało. Poszłam na instruktora fitness. Wtedy zaczęłam prowadzić zajęcia w klubie. Były to zajęcia typowo fitnessowe, ale prowadziłam też zajęcia taneczne dla kobiet. Sexy dance, latino i tak dalej. Podstawy podstaw, naprawdę. Na studiach magisterskich pojawił się kierunek trener personalny i go wybrałam. Wkręciłam się. Na początku jeszcze łączyłam taniec z siłownią, ale później już nie dawałam rady i zrezygnowałam z tańca.

Słyszałem, że nie od razu chwaliłaś się na Instagramie zdjęciami z siłowni…
Nie, bo trzeba było jeszcze popracować nad sobą, by pokazać co nieco… (śmiech). Dziś piszą do mnie ludzie, którzy obserwowali mnie od samego początku. Nie ma dnia kiedy ktoś nie napisze do mnie coś fajnego. Nie mówię o pytaniach dotyczących treningu czy diety. Mam na myśli jak ktoś pisze coś w stylu: „Motywujesz mnie, trzymam za ciebie kciuki” – to mnie nakręca. Cieszę się, że pomagam ludziom nie tylko pokazując jak ćwiczę i jem, ale i przez akcje które robię dodatkowo.

Kampania „Fake off”?
No właśnie. Była to kampania odnośnie tego, że nie musimy być idealni. Wiele osób może uważać, że jestem idealna, bo trenuję, jem zdrowo, biorę udział w zawodach… Uczestnicząc w niej chciałam pokazać, że wcale idealna nie jestem. To zdjęcie sprawiło, że do tej pory piszą do mnie dziewczyny, że pozbyły się kompleksów, że się nie wstydzą, że dzięki mnie to, to i tamto. To jest fajne na Instagramie. To, że mogę pomagać ludziom nie tylko pod kątem mojej fizyczności i aktywności sportowej, ale i normalności oraz kwestii społecznych.

To było coś. Na Instagramie zwykle wszyscy starają się pokazać z jak najlepszej strony.
Tak, swoje „cudowne, idealne życie”. Na Instagramie możesz sobie nawet wydłużyć nogi. Wszystko można zrobić.

To co Ty zrobiłaś to jednak rzadkość i chyba spory dowód odwagi.
Bardzo, bo pokazałam piersi. Duży kamień spadł mi z serca. Wcześniej miałam różne myśli. „A, bo może zrobię sobie operację?”. Co druga dziewczyna, która startuje w zawodach ma zrobione piersi. Na scenie postartujesz 2-3 lata i później albo będziesz zadowolona ze swoich piersi albo nie. Mogą potem pojawić się jakieś problemy. Mam znajomą, która pięć razy robiła korektę, bo ciągle coś było nie tak. To jest spore ryzyko. Albo przyjmie się implant albo nie. Uznałam, że nie ma sensu ryzykować. Mój partner mnie akceptuje, ja się sobie podobam i jest ok. Musiałam jednak do tego dojrzeć, by siebie zaakceptować. Dziś wiem, że było warto.

Rozmawialiśmy o Twoich początkach z tańcem, a jak było z siłownią i startami w zawodach?
O startach zaczęłam myśleć w 2014 roku. Nie miałam jednak za bardzo pomysłu jak się do tego zabrać. Nie wiedziałam do kogo się zwrócić, a poza tym za bardzo nie miałam funduszy. Gdy wydawało się, że będę musiała zmienić plany odezwał się do mnie Akop (Akop Szostak to trener Kasi – przyp.), który przypadkiem trafił na mnie Instagramie. I mówi: „Słuchaj, zauważyłem cię, fajną masz formę. Nie chciałabyś startować w zawodach?”. Spadł mi z nieba! On mieszkał w Warszawie, ja jeszcze w Trójmieście, dlatego na początku kontaktowaliśmy się mailowo. Wysłałam mu swoje zdjęcia. Gdzieś je jeszcze mam. Jak ja wyglądałam… DRAMAT! Ostatecznie we wrześniu 2014 roku rozpoczęłam przygotowania do zawodów, a już w marcu 2015 roku wystąpiłam w „Debiutach”. To było pół roku naprawdę intensywnej pracy. Święta, nie święta – trzymanie michy. Start w marcu, potem w maju pięć startów (albo cztery) i we wrześniu kolejne.

Wróćmy do tych pierwszych zawodów.
Nie wyszły mi. Jeśli chodzi o przygotowania to nie miałam sobie nic do zarzucenia. Odliczam każdy gram ryżu, każdą kalorię, wszystko. Trenowałam na maksa. Nawet jak skręciłem kostkę na trzy tygodnie przed, to szłam na siłownię i robiłam górę. Szłam o kulach, kule zostawiam z boku i robiłam trening. Jak gdzieś wyjeżdżałam to brałam ze sobą parowar i wagę. Robiłam swoje posiłki. Naprawdę poświęciłam się jak tylko mogłam i… zajęłam siódme miejsce, a 6 dziewczyn wchodziło do finału. Byłam załamana. Później, już na spokojnie, przeanalizowałam wszystko z trenerem i wyciągnęliśmy wnioski. W efekcie w maju zdobyłam mistrzostwo Polski, potem mistrzostwo Europy, mistrzostwo świata…

… i Arnold.
Tak, ale to już była inna bajka. Musiałam przeorganizować całą dietę, bo nie mogłam się za bardzo odwadniać. Musiałam też mieć siłę na tę akrobatykę, bo prezentowałam 90-sekundowy układ skoczno-siłowy. Zmiana kategorii i federacji była dużym krokiem dla mnie. No, ale byłam druga! Jak na debiut to było to ogromne wyróżnienie. Zwłaszcza, że poziom zawodów był naprawdę bardzo wysoki.

Serio jeżdżąc gdzieś zabierałaś ze sobą parowar?!
No, to były jaja! Leciałyśmy do Marcina, do Stanów. Jeden bagaż, ograniczone kilogramy… Przenosiłyśmy się z Nowego Jorku do Waszyngtonu. W Nowym Jorku miałyśmy pokój z kuchnią, ale siłownia była taka do dupy, że był tam tylko steperek. I ja na tym steperku rano robiłam 45 minut kardio, rozumiesz?! Myślałam, że umrę. W Waszyngtonie była super siłownia, ale nie było kuchni. Brałam więc parowar, znalazłam wtyczkę przy toalecie, stałam i gotowałam.

Sam staram się chodzić na siłownię i zwracać uwagę na to, co jem. Oczywiście nie można porównać tego z rygorem, jaki panuje u Ciebie, a mimo to mam spore trudności. Jak Ty to robisz, że Ci się udaje?
Przez ten rygor naprawdę wiele się nauczyłam. Organizacji, dyscypliny. Uwierzyłam, że jestem naprawdę silną osobą. Nie każdy by temu podołał. Nawet moi znajomi mówili do mnie czasem: „Przestań, zjedz to! Przecież Akop nie widzi, bo jest Warszawie…”. Tak mnie wspierali (śmiech). No i odpowiadałam: „Czy ja to robię dla Akopa czy ja to robię dla siebie?”. Traktowałam to jako nowe wyzwanie. Gdybym oszukiwała i podjadała to czułabym się źle sama ze sobą. Skoro coś postanowiłam, wyznaczyłam sobie cel, to chciałam to robić na sto procent. Taki mam styl życia.

Bardzo intensywny. Trudno było znaleźć faceta, który jest w stanie dotrzymać Ci kroku?
Oj, było trudno. Nie każdy kumał moją zajawkę. Nawet osoby, które też ćwiczyły i trzymały dietę. Przejechałam się nie raz. Fajnie jest mieć osobę, która cię wspiera i rozumie to co robisz. Oczywiście bywało tak, że jeden czy drugi chłopak, z którym w danym momencie byłam pojawiał się na moich zawodach. Kolejne związki się jednak rozpadały. Zawsze to ja byłam porzucana, ale widocznie tak musiało być.

Przepraszam, dobrze zrozumiałem, że to faceci porzucali Ciebie, a nie Ty ich?
Tak. Moje przyjaciółki tłumaczyły mi, że jestem zbyt zaradną kobietą. Być może przerażało ich to, że potrafię naprawić to i owo czy załatwić to i tamto. Jestem samodzielna, ćwiczę, startuję w zawodach… Może dla nich to było za dużo? To w sumie miałoby by sens, bo osobę nie z mojego świata faktycznie może to wszystko przytłaczać. Na szczęście w końcu trafiłam na mężczyznę, który to wszystko akceptuje. Wspiera mnie, kibicuje i jest przy mnie.

Jak długo jesteś z Emilianem?
Znamy się od 4 lat, ale jesteśmy ze sobą od pół roku. Krótko, ale intensywnie (śmiech).

  

Za Tobą udział w „Tańcu z Gwiazdami”, który zakończyłaś w finale. Czy program ten mocno zmienił Twoje życie?
Myślę, że nie, bo nie zmienił mnie jako osoby i nie wywrócił mojego życia do góry nogami. Gdy trwał program paparazzi trochę za nami pobiegali, ktoś coś tam napisał, ale po programie wszystko wróciło do normy.

Byłem zaskoczony, że nie wygrałaś. I mówię to bez kurtuazji.
Weź nic nie mów. Mam taki niesmak, taki niedosyt… Jestem strasznie dumna z siebie, że jako osoba w zasadzie w ogóle niemedialna, bo istniejąca tylko w świecie Internetu, zostałam zauważona i zaproszona do tego programu. Pokonałam Angelikę Muchę, która ma mega konto na Instagramie, pokonałam Popka. Dla mnie to ogromny sukces. Miałam świadomość, że nie jest to program stricte o tańcu. A ja nie zamierzałam udawać kogoś kim nie jestem i wymyślać jakieś niestworzone historie. Byłam sobą w stu procentach i cieszę się, że dotarłam aż do finału. Być w finale z Beatą Tadlą, która jest w mediach od 20 lat to już coś. Ja byłam raptem trzy miesiące (śmiech). Niedosyt po finale był, ale może los szykuje mi coś innego?

Jesteś jedną z najbardziej energicznych kobiet jakie w życiu poznałem. I tak jak jesteś energiczna tak samo sprawiasz wrażenie niezwykle szczęśliwej osoby. Uśmiech praktycznie nie znika z Twojej twarzy.
No, bo tak jest! Mam bardzo fajne życie. Spełniam się zawodowo, spełniam się w miłości. Przez minione lata odłożyłam pieniążki i teraz mogłam kupić sobie mieszkanie. Bardzo się z tego cieszę, bo nikt mi w tym nie pomagał. Doszłam do tego swoją pracą. W życiu miewałam różne momenty. Bywało i tak, że było mi ciężko. Śmierć mamy, zawody miłosne, trudności w życiu zawodowym. Mimo wszystko nigdy się nie poddawałam, bo chciałam robić to, co teraz robię. Nie ma rzeczy niemożliwych. Wierzę, że mama gdzieś tam czuwa nade mną, dlatego teraz tak dużo dobrego dzieje się w moim życiu.

Cieszysz się z tego, co masz. Ja dopiero uczę się tego. Ostatnio nieźle mi idzie, choć zdarza mi się jeszcze czasem ponarzekać.
Ja nie narzekam, bo dlaczego miałabym narzekać? Ludzie często mają gorzej lub po prostu myślą, że mają gorzej. Zamiast cieszyć się z tego co mają, to narzekają. Ja też musiałam nauczyć się cieszyć z małych rzeczy. Kiedyś nie miałam bliskiej osoby obok siebie. Teraz mam Emila, ale bywało tak, że wygrałam mistrzostwo Polski, Europy i świata, wracałam do domu i nikt tam na mnie nie czekał. To co miałam robić? Prysznic, jeść i spać. Nie miałam z kim się podzielić tą radością. Żyłam jak robot, dlatego nie cieszyłam się z tego tak jak powinnam. W pewnym momencie, tak jak ty, musiałam skorzystać ze specjalistycznej pomocy. Ja trafiłam do psychologa.

Jeszcze przed śmiercią mamy?
Już po. Mama chorowała, ale jej śmierć była nagła. Wyjeżdżam, wzięłam tylko kilka rzeczy. Prosto z pociągu pojechałam do niej i siedziałam dwie dobry. Wróciłam do domu aby odpocząć i tata miał mnie rano do niej podwieźć. Niestety, nad ranem dostaliśmy telefon, że mama zmarła. Nawet się z nią nie pożegnałam… Musiałam zorganizować pogrzeb, pozapraszać gości, zabawiać ich, przeżyć to co przeżyłam i wrócić do normalności. Był ojciec, ale on też swoje przeżył. Był mój brat i musieliśmy się razem wspierać. Musiałam się otrząsnąć i żyć dalej. A nie było to łatwe.

W jednej chwili życie przewróciło się do góry nogami.
Tak, myślałam nawet o tym, by nie wracać do sportu. Mama zmarła w styczniu, a ja w marcu miałam zawody. Nie jadłam, nie trenowałam, nie miałam siły podnieść 2 kg hantli. Jak poszłam na trening to chodziłam od ławki do ławki i cały czas w telefonie, bo nie mogłam się skupić. Nie miałam motywacji do niczego. Wszystko straciło sens. Mama zawsze była najbardziej dumną osobą ze mnie. Całemu miastu chwaliła się jaką to ma córkę. Mama pchała mnie do przodu. I nagle odeszła.

Jak sobie z tym poradziłaś?
Pomyślałam, że mama nigdy nie chciałaby tego, żebym rezygnowała ze swoich marzeń, dlatego wróciłam na siłownię. Ktoś może się śmiać z tego, że siłownia mi pomogła, ale ona naprawdę bardzo mi pomogła. Wkręciłam się na nowo w to wszystko i wygrałam mistrzostwo Polski. Dlatego, jak już powiedziałam, wierzę że wszystko co teraz dzieje się wokół mnie to sprawka mamy.

Co dalej? Jakie masz plany?
Nie mam planów. Na razie chcę odpocząć. Zająć się mieszkankiem, ponadrabiać zaległości rodzinne i towarzyskie, bo przez udział w „Tańcu z Gwiazdami” nie miałam czasu na nic. Chcę porobić sobie wszystkie badania, zadbać o siebie. Wracam też do pracy ze swoimi podopiecznymi. Jest trochę rzeczy do zrobienia.

A wakacje, o których wspomniałaś?
W Syrii. Emil kończy zawody w czerwcu, jedziemy do Poznania, bo jestem w jury miss Polonia Wielkopolski, wracamy i 27 lecimy na tydzień.

Odpoczniesz tam chwilę np. na leżaku czy tradycyjnie będziesz „odpoczywać” na siłowni?
Na pewno. Ja też lubię czasem poleżeć i trochę się poopalać czy popluskać w wodzie. Znając jednak życie pewnie długo nie poleżę. Pójdę na siłownię albo wezmę piłkę i będę się opalać grając (śmiech).

Kasiu, czego Ci życzyć?
Żebym wiecznie miała tyle energii, co teraz, a wtedy wszystko będzie git.

*** Miłą atmosferę spotkania oraz doskonałe warunki do rozmowy zapewniła gościnność kawiarnii Spotkanie przy ul. Jana Kazimierza w Warszawie. ***

Udostępnij lub wyślij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *