Zleciały dwa miesiące nowego roku i… nic. Niby coś zrobiłem, niby jest wszystko ok, bo przecież nie gram, ale… jest nudno. Niewiele mnie cieszy. Mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce. A przecież były postanowienia noworoczne, był przepis na życie. O wszystkim pamiętam. Tylko tak średnio to stosuję.
2 stycznia. Wpis: „Postanowienia noworoczne”. Piałem tak:
„1. Planowanie
Przez 2018 rok zamierzam iść z organizerem pod rękę. Już rok temu przekonałem się o tym jak dużo daje mi zapisywanie zadań oraz wykreślanie tych, które zrealizowałem. (…)Wszystko dlatego, że dawało mi to poczucie kontroli nad własnym życiem, którą utraciłem przez moje uzależnienie od hazardu”.
A jak jest w rzeczywistości? Specjalnie poszedłem teraz po ten organizer. Do 28 stycznia – wzór. Trzy ostatnie dni tego miesiąca? Nie wiem ani co planowałem, ani co robiłem, bo w kalendarzu pusto.
Luty? 6 lutego odnotowałem start nowej strony bloga, na której właśnie jesteś. 10 lutego byłem u brata. 26 lutego umówiłem dentystę (miałem zrobić to po świętach Bożego Narodzenia), 27 lutego miałem 9. rocznice związku ze swoją narzeczoną. Tyle.
Zaczął się marzec. Zapisałem sobie, że 3 marca mam dentystę i że 10-11 marca jestem u brata.
Dalej wpis:
„2) Cierpliwość
Cierpliwy (wg. definicji języka polskiego PWN)
1. «znoszący ze spokojem przeciwności lub przykrości»
2. «umiejący wytrwale czekać»”
Wiem, że miałem być cierpliwy. Ale wciąż nie jestem.
Znów wpis:
„3) Wytrwałość
Konsekwencja w dążeniu do zamierzonego celu jest dla mnie równie ważna jak cierpliwość”.
Podobnie jak wyżej – wiem, że miałem być.
25 stycznia. Wpis: „Prosty przepis na życie, który jest… trudny„. Piszę w nim o planowaniu.
No i w tym wpisie piszę: „Dziś rano wstałem później niż planowałem, co oznaczało, że podobnie jak wczoraj nie poszedłem na siłownię. (Według planu, który sobie przyjąłem miałem chodzić na siłkę od poniedziałku do czwartku lub od poniedziałku do piątku, zakładając że w środę potrzebuję odpocząć). Nie dramatyzowałbym z tego powodu, gdyby nie fakt, że w minionym tygodniu było tak samo.”
25 stycznia. I od tamtej pory nie byłem na siłowni. Chwilę później byłem chory przez 1,5-2 tygodnie, potem byłem po chorobie, potem chciałem zacząć od marca, ale pierwszy był środę, to od nowego tygodnia. Taa… Potem będzie Wielkanoc, potem weekend majowy, potem już wakacje itd.
Dobra, nie jest też tak, że nic nie robię. W styczniu chodziłem na siłownię. Odkąd blog ma nową stronę, prowadzę go regularnie. Czy nie? Narzeczona nie może narzekać na to, że nie poświęcam jej czasu. Pamiętacie wpis „Muszę to zrobić! Ale… nie później. TERAZ!„? Załatwiłem to. Załatwiłem, to znaczy, że zyskałem dodatkowy czas na faktycznej załatwienie tej sprawy. Tylko jeszcze w sobotę muszę jeszcze w jedno miejsce podejść. Czyli nie do końca załatwiłem…
Kurczę, ja wiem, co mam robić. Wiem, że muszę planować. Wiem, że muszę odnotowywać to, co już zrobię. Wiem, że powinienem załatwiać wszystkie sprawy na bieżąco (o ile to możliwe). Wiem jak ogromny wpływ ma to na moje samopoczucie. Wiem jak ważne są niektóre sprawy. Jestem nawet świadomy konsekwencji ich niezrealizowania. A ja przesunę się o jedno pole i już cieszę się jakbym był na mecie. Przez tydzień minimum. Tymczasem mijają dwa kolejne i znów mam ciepło.
Ale od następnego tygodnia… Jak się wezmę… I tak co tydzień. Ehh!