Dlaczego czuję się źle, skoro jest dobrze? Doceniam to, co mam. Dlaczego więc nie cieszę się z tego nie cieszę? Dlaczego ciągle czegoś się boję? Co jest ze mną nie tak?!
Nie gram od ponad 2 lat. Nie myślę o graniu i nie chcę grać. Serio. Włożyłem mnóstwo energii, by stawić czoła konsekwencjom mojego uzależnienia. Chyba nawet z niezłym skutkiem. Czy mogłem zrobić więcej? Być może. Ponoć zawsze można więcej, ale realnie patrząc, jeśli nawet mogłem zrobić więcej, to niewiele więcej. Pod tym względem jest więc całkiem nieźle. Co prawda, wciąż jeszcze wiele przede mną, lecz sytuacja, jak na okoliczności, jest w zasadzie pod kontrolą. Nadal jest sporo niewiadomych, ale tu potrzebna jest tylko cierpliwość. Konsekwencja w działaniu i cierpliwość. I ja to wiem, a mimo to czuję lęk i strach przed tym, że jednak coś pójdzie nie tak. Nie wiem co, ale boję się tego. Mimo, że najgorsze mam już przecież za sobą i w zasadzie nic gorszego nie powinno się wydarzyć. Wiem to, a mimo to odczuwam strach. Lęk i strach.
Napisałem licencjat i złożyłem pracę w dziekanacie. Ładnych kilka lat później niż powinienem, ale jednak. W końcu to zrobiłem. Po wielu awanturach, po niedotrzymanych obietnicach, po wielu nerwach moich i bliskich, zrobiłem to. Dlatego mam z tego taką satysfakcję. To znaczy – miałem. W momencie składania pracy. Może chwilę po. Obecnie, zamiast się cieszyć, odczuwam strach. Lęk i strach. Nie obrony się boję, bo wiem, że sobie z nią poradzę. Boję się… No właśnie nie wiem czego. Boję się, że coś pójdzie nie tak. Nie wiem co.
Druga połowa września, a szczególnie jego ostatnie dni, były bardzo nerwowe. Przez licencjat właśnie, bo czas uciekał i martwiłem się, że nie zdążę. Jednocześnie miałem wizję tego, że za chwilę to skończę i będę miał to z bani. Że wreszcie pozbędę się ciężaru, który nosiłem przez tyle lat. Był to taki ciężar, że z pozbyciem go wiązałem wielkie nadzieje. To nawet nie były nadzieje, a przekonanie, że wraz z złożeniem pracy i pozbyciem się tego ciężaru zacznę lepsze życie. Bo już nikt nie będzie mi truł. Bo już nie będę musiał pisać. Bo będę miał więcej czasu dla siebie i dla bliskich. Napisałem więc pracę, złożyłem ją w dziekanacie, pozbyłem się ciężaru, ale czy moje życie jakoś mocno się zmieniło? Nie.
Tak naprawdę czuję się gorzej, niż wtedy, gdy pisałem pracę. I ciągle towarzyszy mi lęk i strach. Momentami mam wrażenie, że boję się wszystkiego. Wymyślam sobie przeróżne „katastrofy”, które mogłyby mi się przydarzyć w poszczególnych aspektach mojego życia i się ich boję. One są na wyrost. Martwię się na zapas. Moje obawy w większości przypadków nie mając żadnych podstaw. I ja to wiem, a mimo to nadal się boję. Ciągle czuję lęk i strach.
Nie mogę spać. Przez moją głową non stop przechodzi tysiące różnych myśli. To mnie wykańcza. Momentami mam wrażenie, że mój łeb za chwilę eksploduje. Do tego te wahania nastroju. Łapię doły, więc je analizuję. Dochodzę do wniosku, że niepotrzebnie się dołuję i ten fakt dołuje mnie jeszcze bardziej. Następnego dnia rano budzę się jak nowo narodzony. Mam nowe pomysły i ogromne chęci do działania. Później to ze mnie schodzi. Wkurzam się więc, że tracę wcześniejsze chęci, a w końcu zaczyna mnie to dołować. Wtedy przejmuję się wszystkim i wszystkimi. Wpadam na pomysł, że zadzwonię do brata lub kolegi i zrobię coś dobrego dla kogoś. Ale to też mi mija, co później mnie wkurza, a następnie po raz kolejny się dołuję. I tak w kółko.
„Jestem psychicznie chory!” – pomyślałem ostatnio. No i faktycznie jestem. Uzależnienie od hazardu, na które jestem chory, to nabyty stan zaburzenia zdrowia psychicznego. Słabo…
„Czy będziesz grał, czy nie, będziesz chory przez całe życie” – mówili. Dotychczas myślałem, że znaczy to tyle, że nie mogę wrócić do grania, bo od razu popłynę. Teraz zrozumiałem, że granie to pikuś. Tu chodzi o moją chorą głowę. To, co robią ze mną jej wymysły oraz to jak to wpływa na moje emocje, na moje samopoczucie i na moje życie.
Pisząc pół żartem, pół serio – każdy ponoć ma coś z deklem. Tylko, że ja mam na to papiery. Przeraża mnie to trochę. Z drugiej strony da się z tym żyć. Ba, nawet w miarę normalnie. Miałem już przecież takie momenty i jeszcze będę je miał.
Muszę tylko mniej myśleć, a więcej działać. Myśleć nad tym, co myślę. Nie pogrążać się w stanach lękowych i nie odlatywać w stanach euforycznych. To nie będzie łatwe, bo mój łeb pracuje na pewnych mechanizmach i trudno nad nimi zapanować. Ale dam radę. Chyba już nawet wiem jak to zrobić…