Stres, lęk, strach, niepokój… Te uczucia towarzyszą mi odkąd pamiętam. Odkąd trafiłem do ośrodka leczenia uzależnień uczę się sobie z nimi radzić. Radzę sobie różnie. Jak np. dziś, gdy z nieznanych mi przyczyn obudziłem się w kiepskim nastroju. Ponieważ dość łatwo udało mi się go poprawić, postanowiłem się tym z Tobą podzielić. Może mój sposób pomoże i Tobie?
Ostatnio pracuję nad tym, by przestać się martwić. Musiałem podjąć rękawice, bo martwiłem się wszystkim znacznie mocniej niż było to koniecznie. I to tak delikatnie mówiąc 😉 Pisałem o tym w poprzednich wpisach. Wciąż czytam książkę „Jak przestać się martwić i zacząć żyć”, wciąż nie przestałem się martwić, ale dalej utrzymuję, że jest lepiej.
Nie spodziewam się, że po przeczytaniu książki przestanę się martwić, bo chyba tak się nie da. Jeżeli coś jest dla nas ważne, jeżeli ktoś jest dla nas ważny, martwić się będziemy. Kwestia tego jak bardzo będziemy się martwić i jak będziemy radzić sobie ze zmartwieniami. Czy martwienie się będzie rozwalać nam żołądek i spędzać sen z powiek, czy będzie motywować do działania.
Nie da się całkowicie wyeliminować z życia zmartwień. Tak samo nie da się wyeliminować stresu, leku, strachu, czy niepokoju. A skoro się nie da, to trzeba nauczyć się z nimi żyć. Pytanie: Jak? Dziś zadziałał u mnie sposób, który stosuję od dawna i za każdym razem mnie uspokaja. Dopiero dziś jednak zdałem sobie sprawę z jego mocy sprawczej, dlatego postanowiłem się nim podzielić.
Pospałem dziś dłużej, więc będąc wypoczęty spodziewałbym się, że obudzę się w dobrym nastroju. Zwłaszcza, że wczoraj miło spędziłem wieczór. Zwłaszcza, że mam za sobą udany tydzień, w którym załatwiłem kilka ważnych i pilnych spraw. A mimo to od rana towarzyszył mi niepokój i rozdrażnienie, których przyczyn nie potrafiłem zdiagnozować.
Wziąłem więc kalendarz i wpisałem w nim zadania, które mam do wykonania. Było ich sporo, więc chyba to powodowało ten niepokój. Tymczasem, gdy wpisałem je do kalendarza okazało się, że nie jest tak źle.
Zadania te rozłożyły się na dwa tygodnie, więc ich liczba przestała przytłaczać. W dodatku kilka z nich polega tylko na dopilnowaniu w zasadzie już wcześniej ogarniętych spraw, a reszta zadań (choć ważnych) jest przyjemna.
Spisanie zadań w kalendarz trwało kilka minut. Czy coś się zmieniło względem tego, co było wcześniej? Z pozoru nie, bo liczba zadań się nie zmniejszyła. Wpisanie ich w kalendarz, rozłożenie ich w czasie i uzyskanie świadomości, że część z nich w zasadzie jest już zrobiona i trzeba je tylko dopilnować, a część tak naprawdę będzie przyjemna, przywróciło mi spokój.
Ta prosta i szybka akcja nie tylko mnie uspokoiła, ale i wprowadziła w dobry, optymistyczny nastrój. A przecież chwilę wcześniej było zupełnie inaczej. W przeszłości, w podobnej sytuacji, zacząłbym się nakręcać. W efekcie nie tylko miałbym kiepski dzień, nic sensownego bym nie zrobił, to jeszcze pewnie nie mógłbym zasnąć. A tak, czuję się dobrze.
Czuję się dobrze, bo spisując zadania w kalendarz, planując ich realizacje na poszczególne dni, zyskałem poczucie kontroli. To właśnie owa kontrola, poczucie że panuję nad swoim życiem, uspokaja mnie i wprowadza w dobry nastrój.
Kalendarz nie zmienił mojej sytuacji. Zmienił mój sposób myślenia o niej. I właśnie w tym upatruję jego mocy. Gdy stres, lęk, strach i niepokój znów dadzą o sobie znać, sięgnę po kalendarz. Zwłaszcza, że zadziało to nie tylko dziś, ale i działo w przeszłości. Dziś natomiast zdałem sobie z tego sprawę.
To tak prosta metoda, że teraz dziwię się sobie, że napisałem o niej tak dużo. To chyba trochę infantylne, co? Zresztą nawet jeśli… U mnie to działa. Kontrola. Kontrola spokoju doda.