Był piątek. Wszyscy w internacie cieszyli się na powrót do domu i odpoczynek od szkoły. Tego dnia ja ekscytowałem się z innego powodu. W drodze na dworzec zamierzałem odwiedzić jeden z punktów bukmacherskich i obstawić swój pierwszy w życiu kupon. Byłem cholernie nakręcony! A jeszcze dwa dni wcześniej byłem przekonany (równie mocno!), że nigdy nie zagram…
Gdy starszy kolega z internatu wygrał u buków 700 złotych, moi współlokatorzy także postanowili spróbować swoich sił w obstawianiu. Ja nie. Dopiero wygrana jednego z nich, choć dużo mniejsza, sprawiła że uległem pokusie. „Skoro ten leszczyk mógł wygrać, to ja tym bardziej. On nawet nie potrafi wymienić „jedenastki” klubu ze swojego miasta. A twierdzi, że jest jej kibicem”. W głowie była już tylko jedna myśl – „KONIECZNIE MUSZĘ ZAGRAĆ!”. Pisałem o tym – TUTAJ.
Nie miałem dużo czasu, ponieważ autobus był krótko po szkole, ale to w niczym nie przeszkadzało. Pewny swojej wiedzy szybciutko wybrałem 16 meczów z oferty weekendowej i obstawiłem je za 15 złotych. Pamiętam, że do wygrania miałem ponad 500. Nie wygrałem, bo jeden z faworytów niespodziewanie zremisował. Byłem zły, lecz bardzo krótko. W końcu nie wszedł mi „tylko” jeden mecz. „Prawie wygrałem”.
„Tylko JEDEN mecz…”
„Prawie wygrałem”, „nie wszedł mi tylko jeden mecz” – zdarzało się Ci tak mówić/myśleć? Przez 10 lat gry zdarzało mi się to nieustannie. Cóż za głupota! Skoro nie wszedł Ci jeden mecz, to znaczy że nie wygrałeś. Przegrałeś! „No, ale nie wszedł mi tylko jeden mecz. Byłem blisko”. Ok, ale to nie oznacza, że prawie wygrałeś. PRZEGRAŁEŚ. Bo straciłeś kasę, którą obstawiłeś. Bez względu na to czy na kuponie masz kilka błędów, czy „tylko” jeden – PRZE-GRY-WASZ!
Właśnie dlatego kupony z jednym błędnym są najgorsze. Człowiek już planuje na co przeznaczy wygraną kasę, a tu nagle… WTOPA! Poczucie, że „prawie wygrałem” sprawiało, że miałem ogromną, wręcz gigantyczną, chęć obstawienia kolejnego kuponu. „Byłem tak blisko, że następnym razem na pewno się uda. Muszę się odegrać! – myślałem. Brzmi znajomo? No właśnie…
U mnie było tak już po pierwszym kuponie. Po „prawie wygranym” weekendzie. „A mogłem dziś odbierać 5 stówek… Ehh, nie ma co rozpaczać. Tamten kupon zrobiłem w kilka minut, bez analizy, a prawie wygrałem. Muszę bardziej się przyłożyć i rozbiję bank!” – myślałem od początku nowego tygodnia.
„Myślałem”, bo gdybym faktycznie wówczas myślał byłbym dziś w zupełnie innym miejscu…