Wtorek. Budzi mnie dźwięk budzika. Otwieram oczy i widzę promienie słońca wpadające do pokoju. Zapowiada się piękny dzień – myślę sobie. Po chwili uświadamiam sobie, że jednak nie. Dziś wyjeżdżam do zamkniętego ośrodka leczenia uzależnień. Na 8 tygodni. Z dala od bliskich i znajomych. Nigdy nie opuszczałem ich na tak długo. Gdyby to jeszcze był wakacyjny wyjazd. Ale nie. To nie miało nic wspólnego ze wczasami. Jechałem sam na Mazury, lecz nie po to, by byczyć się w krainie jezior. Była zima. Kto normalny jeździ na Mazury zimą?! Ja normalny nie byłem. W końcu jechałem tam po to, by się leczyć. Trudno się z tym pogodzić.
Na stronie internetowej ośrodka można było przeczytać o jego malowniczym położeniu. Las, jezioro… (przypominam, że była zima). Był jednak pewien gość, którego owe jezioro urzekło 🙂 Poznałem go nawet, ale o wszystkim dowiedziałem się od dziewczyny pracującej na recepcji ośrodka. Alkoholik. Chociaż on i jego kolega „po fachu” nazywali siebie chlejusami. Super ziomek! No i ta recepcjonistka opowiada:
– Przyjechał do ośrodka w środku nocy. W jednej ręce torba, w drugiej… wędka i skrzynka ze sprzętem wędkarskim. Zdziwiona pytam go: Po co ci ta wędka?
– Rybki chcę łowić! – odpowiedział.
Cały bajer polegał na tym, że jezioro owszem było przy ośrodku, ale za płotem. Nie było opcji, by ktoś opuścił jego teren. Zwłaszcza chcąc iść nad jezioro. Chodzi o bezpieczeństwo. Wielu pacjentów przyjeżdża mając myśli lub nawet próby samobójcze. O niektórych pojawiają się one podczas leczenia. W trakcie pobytu w ośrodku było wiele trudnych chwil. Często bardzo trudnych, ale bywało też zabawnie.
Gdy jechałem do ośrodka do śmiechu mi nie było. Zostawiłem narzeczoną samą w domu. Zostawiłem młodszego brata, który rozpoczynał życie w wielkim mieście. Zostawiłem rodziców, którzy przez całe życie robili wszystko, by niczego mi w życiu nie brakowało, a tego dnia wieźli mnie do ośrodka. Zostawiłem resztę rodziny. Najgorsze jest to, że na co dzień średnio utrzymywałem z nią kontakt, a jadąc na leczenie zastanawiałem się np. czy babcie będą jeszcze żyły, gdy wyjdę… Czy wszyscy z bliskich będą żyli, bo bałem się nawet o to, że stracę jej młodszych członków. Bo zima, ślisko na drogach, łatwo o wypadek. Wyjeżdżałem na 8 tygodni, a w środku czułem tak ogromny żal, jakbym odchodził na zawsze. W dodatku te gigantyczne poczucie winy. Oni mnie kochali. Tyle dla mnie robili. Ufali mi. A ja ich zawiodłem. Tak bardzo mocno ich zawiodłem. I teraz wszyscy cierpią. Przeze mnie.
Cholernie bałem się też tego, co czeka mnie w ośrodku. Wiedziałem, że oprócz hazardzistów leczą się tam także narkomani, lekomani i przede wszystkim alkoholicy. 8 tygodni z taką ekipą pod jednym dachem… I nie wiadomo kto będzie ze mną w pokoju! Jeśli typ sam chciał się leczyć, to może nie będzie źle. A co jeśli trafię na kogoś kogo rodzina przywlekła siłą? Ma wyjebane w terapię, a swoje niezadowolenie będzie wyładowywał na mnie? Będzie trzeba, to będę się bić. Ale co jeśli wyjmie nóż? 8 tygodni. To tylko 8 tygodni – powtarzałem sobie. Nie pomagało. Przerażało jeszcze bardziej.
Im bliżej było celu, tym było gorzej. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na jedzenie. W sali weselnej. Przypadkiem. Za kilka miesięcy miał się odbyć mój ślub, ale z wiadomych przyczyn został odwołany. No i ostatni posiłek przed odwykiem musiałem jeść akurat w sali weselnej… Żeby było „weselej” grała tam muzyka, więc mogłem jeszcze lepiej poczuć weselny klimat. Kolejny postój – po zaopatrzenie papierosów. Przypadkiem w sklepie z alkoholami. I nagle tata wyskoczył z tekstem: – Szkoda, że nie masz numerów do nowych kolegów. Mógłbyś im zrobić zaopatrzenie! Ciężki żart, ale na chwilę mnie rozbawił.
Na zegarze prawie 18. Jesteśmy na miejscu. Skręcamy w ulicę na której jest ośrodek. Wyłania się duża, oświetlona brama. – To chyba tutaj – mówi ojciec i parkuje samochód. Wychodzę z auta, biorę torbę z bagażnika, podchodzę do bramy i… groby! Okazało się, że to cmentarz. Ośrodek był kilkaset metrów dalej. Brama zwyczajna. Biały budynek przypominający pensjonat. – Zajebiście, będę mieszkał w białym domu – pomyślałem. Zapaliłem jeszcze papierosa z ojcem i wchodzimy. Wita nas młoda dziewczyna (recepcjonistka). Uśmiechnięta, bardzo miła. Jak w ośrodku wczasowym! Teraz żartuję, lecz wtedy jej widok oraz krótka rozmowa obniżyły mi poziom strachu. – Jest tu ktoś normalny – pomyślałem. Jej obecność ułatwiła też pożegnanie z rodzicami, gdyż obyło się bez zbędnych czułości. – Widzimy się za 8 tygodni – powiedzieli na pożegnanie. Chyba chcieli mnie pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Pojechali. Ja zostałem jeszcze chwile przy recepcji, bo musiałem się zarejestrować. Nagle wchodzi ekipa pacjentów. Wracają z kolacji, z sąsiedniego budynku. Każdy się ze mną wita: – Cześć. – Cześć. – Cześć. Kurwa, nie wiem czy odpowiadać „cześć” czy „dzień dobry”. Wszyscy starsi. – No tak… Szybko sięgnąłem dna – pomyślałem.
Po chwili rozmowy recepcjonista zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie zostawiłem torbę, a potem na świetlice, gdzie siedziała część ekipy.
– To nasz nowy pacjent. Zaopiekujcie się nim – powiedziała znowu z uśmiechem.
Rozejrzałem się i poziom strachu momentalnie wrócił do pierwotnego. Przerażona kobieta, starszy facet, który czytając gazetę nawet na mnie nie spojrzał, ziomuś w bluzie Jagiellonii i drugi ziomuś, cały w tatuażach i oczach jakby przed chwilą wciągnął wagon koksu. No i ten ostatni się do mnie odezwał:
– Siadaj! Z czym przyjechałeś?
– Rodzice mnie przywieźli – odparłem nieśmiało. Wszyscy wybuchli śmiechem.
– Z jakim uzależnieniem?!
– Aaaa, z hazardem.
– Super. Zrób sobie herbatkę i rozgość się – odpowiedział.
– Wyluzuj! Wcale nie jest tu tak strasznie jak Ci się wydaje. Będzie zajebiście! – stwierdził kibic „Jagi”.
– No, już jest… – pomyślałem. W rzeczywistości bałem się tak bardzo, że w głowie miałem myśl, by wykorzystać łyżeczkę do herbaty i wbić ją sobie w oko.
Do wesołej gromadki po chwili dołączył mój współlokator (szybko okazał się świetnym kolegą!). Kawał chłopa.
– To z tobą będę spać… Siema! Przywiozłeś jakieś żarcie? Nie przynoś, zjemy w pokoju.
8 tygodni. To tylko 8 tygodni. Szybko zleci… RATUNKU!!!
UPDATE: Dziś (15.11.2017) mija rok od dnia, w którym przyjechałem do ośrodka. Wtedy byłem przerażony, bałem się wszystkiego i wszystkich. Obecnie doceniam to, ile dał mi pobyt w ośrodku i tęsknie za tymi ludźmi.