Nigdy nie lubiłem Sylwestra. Dla mnie jest to zwykły melanż z dodatkiem fajerwerków, któremu towarzyszą rozmyślania nad tym co i jak mocno spierdoliłem przez miniony rok. I później, jak już dobrze się napiję, jaki będę zajebisty i czego nie zrobię w kolejnym. I tak co roku, z wyjątkiem ostatniego Sylwestra, którego spędziłem na Mazurach. Nie był to jednak Hotel Gołębiewski w Mikołajkach, a zamknięty ośrodek leczenia uzależnień w Starych Juchach.
Między świętami, a Sylwestrem zadzwoniłem do kolegi, który zanim na dobre rozkręciłem się z obstawianiem meczów był moim przyjacielem. Przestał nim być z mojej winy, ponieważ moje uzależnienie od hazardu sprawiło, że wszystko inne niż kupony przestawało być ważne. Odwracałem się od rodziny i najbliższych, a co dopiero od kumpli. Niestety, tak działa ta choroba. Podczas tej rozmowy powiedziałem mu o tym, gdzie i dlaczego jestem. Nie gadaliśmy od wielu lat, jeszcze dłużej się nie widzieliśmy, ale on nie był zaskoczony. – Stary, pamiętam co działo się z tobą, gdy zaczynałeś grać. Dobrze, że w końcu postanowiłeś się leczyć – stwierdził. Nie widziałem co powiedzieć. Miał rację. Tradycyjnie dał mi mega wsparcie. I na koniec, w swoim stylu, rzucił żartem życząc szampańskiej zabawy sylwestrowej…
Spędzając Sylwestra w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień nie mogłem liczyć nawet na symboliczną lampkę szampana. W ośrodku, oprócz hazardzistów byli również narkomani i przede wszystkim alkoholicy. Nawet gdyby ich nie było napojów procentowych był nie dostał, ponieważ zdaniem specjalistów osoba lecząca się od jednego nałogu, bardzo łatwo popada w inne. Ja nigdy nie miałem problemów z nadmiernym spożywaniem alkoholu. Po 6-ciu tygodniach spędzonych w ośrodku, które wówczas mijały, miałem takie ciśnienie na szklankę whisky, że zacząłem się nad tym zastanawiać. To uświadomiło mi, co napisałem wcześniej. Muszę uważać, by za chwilę nie uzależnić się od alko. Powiecie, że to niemożliwe? „Bo jedna szklaneczka…” Tak bardzo jej pragnąłem, że serio zacząłem się tego bać.
W Sylwestra wraz z wszystkimi pacjentami (i oczywiście opiekunem) poszliśmy do sklepu. Nie, jak wszyscy, ze względu na nadchodzącą imprezę, a ze względu na to, że akurat była sobota. Zawsze chodziliśmy do sklepu w sobotę. W sklepie zawsze patrzono na nas krzywo (była to wieś, wszyscy wiedzieli, że nie jesteśmy turystami), a co dopiero w Sylwestra. Wszyscy gromadzili zapasy alkoholu, a my kupowaliśmy colę, chipsy, żelki i mandarynki. I oczywiście fajki! Fajerwerki? Gdy ktoś z pacjentów zapytał o to czy może je kupić usłyszał w odpowiedzi: „Mało ci w życiu fajerwerków?”
Po powrocie ze sklepu, w oczekiwaniu na nadejście nocy (właściwie to na jej koniec, bo każdy chciał mieć ją za sobą) staraliśmy rozluźnić atmosferę żartując. – Tomek, idziesz na bal w muszce czy w krawacie? – Kiedy wreszcie zwolnisz łazienkę? – Czy ktoś zamówił Ubera?! W głębi duży każdy był jednak kurewsko przygnębiony. Najpierw święta bez rodziny i najbliższych, a teraz Sylwester. Kurwa, nie ze względu na wczasy czy służbową delegację, a przez to, że zjebałem w życiu tyle rzeczy. Tak dużo, a teraz jeszcze to.
Wieczór sylwestrowy w ośrodku? Na święta każdy ubrał się w najlepsze rzeczy, jakie miał. Kilku chłopaków miało nawet koszulę. Sylwestra każdy miał w dupie. Sam latałem w dresiku i bluzie z kapturem. „Impreza”? Po kolacji większość rozeszła się po swoich pokojach. Mieszkałem z hazardzistą, przyszedł do nas jeszcze jeden kolega po fachu i niemal do północy cisnęliśmy bekę z tego jaki jest zajebisty melanż i że zaraz przyjdą laski. Przed 12 wszyscy wyszli przed ośrodek. Spaliliśmy kilka papierosów, złożyliśmy sobie życzenia i patrzyliśmy w niebo jak wioska puszcza fajerwerki. Nikomu do śmiechu już nie było. Przed 1 poszliśmy spać. Szczęśliwego Nowego Roku!
Wiem co czułeś, ja miałem nietypowe wakacje w tym roku. Jedyne w swoim rodzaju i powiem Ci ze było warto… siema