Dla jednych to największy pechowiec polskiej piłki. Dla innych to największy wojownik. Bohater pierwszego wywiadu na blogu POSTAW NA SIEBIE czterokrotnie zerwał więzadła krzyżowe (najpierw dwa razy w prawym kolanie, potem dwa razy w lewym), a mimo to za każdym razem walczył o powrót do gry. I trzykrotnie wracał. Za czwartym razem też już był gotowy do powrotu! Ostatecznie, z gigantycznym żalem, ale z rozsądku… zrezygnował. Wychowanek Legii Warszawa, Norbert Misiak!

fot. Jacek Prondzynski / legia.com

22 lutego 2015. Norbert Misiak debiutuje w Ekstraklasie. Mecz z Koroną Kielce rozpoczyna w podstawowym składzie Legii razem z m.in. Arkadiuszem Malarzem, Bartoszem Bereszyńskim, Igorem Lewczukiem, Inakim Astizem, Dominikiem Furmanem, Jakubem Koseckim i Markiem Saganowskim. Wcześniej, w młodzieżowej reprezentacji Polski, gra z Piotrem Zielińskim i Arkadiuszem Milikiem.

11 sierpnia 2017. Niespełna 23-letni Norbert Misiak informuje na Twitterze, że kończy z grą w piłkę, a konkretniej ze staraniami o powrót na boisko: „Długo zajęło mi dopuszczenie do siebie takiej myśli, ale stało się. Przegrałem tę nierówną walkę i podjąłem decyzję o zakończeniu starań o powrót na boisko, o powrót do profesjonalnego sportu. Koniec pewnego etapu, w którym przez ostatnie 16 lat podporządkowałem całe życie jednej rzeczy. Jest to zdecydowanie najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Możliwe, że będę się zastanawiał czy była dobra jeszcze przez 10 następnych lat… Ale w tej chwili, patrząc w przyszłość, na opcje i wszystkie niewiadome, jest to najlepsza decyzja. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki, a przede wszystkim tym, którzy teraz pomagają mi przebrnąć przez ten ciężki okres. Życie toczy się dalej, a największe wyzwanie dopiero przede mną – zmienić życie o 180 stopni.” – napisał wówczas. Dziś jest bohaterem tego wywiadu.

Mija 8 miesięcy odkąd skończyłeś z piłką. Co Ty teraz robisz?
Wciąż jestem przy piłce, lecz teraz jako trener. W Akademii Legii robię treningi indywidualne. Nie pracuję tam jednak na pełen etat, dlatego poza klubem także robię treningi indywidualne i treningi doszkalające.

Utrzymujesz się z tego?
Tak, dlatego można powiedzieć, że wyszło naprawdę ok.

Super. A jak Twoje samopoczucie?
Z każdym tygodniem, z każdym miesiącem lepiej. Początki były trudne. Trudno było się przestawić, ale cieszę się, że wyszło tak, że od razu zacząłem coś robić. Przypuszczam, że im dłużej siedziałbym w domu i się zastanawiał, tym byłoby gorzej. Wiadomo, były bardzo ciężkie momenty. Do teraz czasem się pojawiają jak widzę, że znajomi grają, a ja nie mogę. No, ale powiedzmy, że jakoś tam się układa.

Oglądasz normalnie mecze czy może zdarzył się moment, że musiałeś na chwilę odpuścić?
Oglądam normalnie. W pracy, z obowiązku, ale i prywatnie. Najtrudniejsze jest jak widzę znajomych, którzy grają, a z którymi kiedyś ja grałem. Oczywiście wszystkim im kibicuję, bo nie jest tak, że z zazdrości im źle życzę. Życzę im jak najlepiej, ale tak pozytywnie im zazdroszczę.

Gdy widzisz ziomków w akcji, to jakie emocje Ci towarzyszą?
Trudno powiedzieć. Na początku na pewno było więcej smutku i złości. Teraz to maleje i przekształca się w taką pozytywną zazdrość. Wiadomo, że chciałbym być na ich miejscu. Chciałbym dostać jeszcze jedną szansę, ale tego smutku już tak dużo nie ma.

Mija Ci z końcem meczu, czy różnie?
Są takie momenty, że jest trudniej i nie zawsze są one związane z samym meczem. Np. Sylwester. Ten ostatni był naprawdę bardzo ciężki. Spędzałem go ze znajomymi, którzy wciąż grają w piłkę. Okres świąteczno-sylwestrowy zawsze kojarzył mi się z przygotowaniami do drugiej części sezonu. Nie było w tym czasie treningów, ale zawsze dostawałem rozpiskę i robiłem wszystko, by być w jak najlepszej formie. Miniony rok był pierwszym, w którym tego wszystkiego nie miałem. Zbliża się północ, wychodzimy na dwór ze znajomymi. Wszyscy życzą sobie udanej rundy, zdobycia wielu bramek… Ja patrzę w niebo, widzę fajerwerki i mam łzy w oczach, bo sobie uświadamiam, że kurdę nigdy więcej nie zagram w piłkę.

Co na to chłopaki?
Muszę ci powiedzieć, że od znajomych mam ogromne wsparcie. Nie inaczej było w tamtym momencie, choć zdaje sobie sprawę, że i dla nich nie była to łatwa sytuacja. Sam nie wiedziałbym, co powiedzieć takiej osobie jak ja. Mam przyjaciela, Łukasza Turzynieckiego, który teraz przechodzi to po raz pierwszy i są momenty, że się zastanawiam. Staram się go wspierać, a mimo to często naprawdę nie wiem, co mu powiedzieć. Zwłaszcza, że mój przykład pokazuje, że nie zawsze kończy się to tak jakby się chciało…

Zacznijmy od początku. Miałeś 8 lat, gdy trafiłeś do Legii. Gdy pomyślnie przeszedłeś nabór do Akademii i rozpocząłeś treningi zacząłeś czuć się lepszy od rówieśników?
Lepszy to złe określenie. Na pewno czułem się wyróżniony. Na zawody w szkole jeździłem z kilka lat starszymi i właśnie takie małe rzeczy dawały mi poczucie własnej wartości. Bo to nawet nie same przyjście do Legii, a cała ta drogą przez którą w niej przechodziłem jako zawodnik, na pewno mnie ukształtowała i dała mi poczucie pewności siebie.

Twoje życie układało się wówczas niemal idealnie. Jak byś je ocenił w skali 1-10?
8…

I szedłeś przez życie z tą ósemką dość długo. Aż do pierwszej kontuzji?
Pierwsza kontuzja jeszcze niewiele zmieniła. Wiadomo, był to trudny moment, ale jeszcze nie aż tak bardzo. Po pierwszej kontuzji dalej byłem w Legii, po pierwszej kontuzji trafiłem do pierwszej drużyny, po pierwszej kontuzji zadebiutowałem w Ekstraklasie. Ta pierwsza kontuzja nie pokrzyżowała mi więc planów jeszcze tak bardzo, bo dałem radę się po niej odbudować. Myślę, że to druga kontuzja była przełomowa, bo po niej kolejne przychodziły w zasadzie jedna za drugą.

No właśnie, kontuzja. Jako kibic widząc zawodnika, który doznaje kontuzji, myślę: biedny, bo długo nie pogra. Nie wiadomo kiedy wróci. Jak wróci, to pewnie będzie musiał iść do słabszego klubu, by się odbudować… A przecież to ogromny ból i jeszcze większa walka. Wydaje mi się, że przeciętny kibic, nie zdaje sobie sprawy z problemu. Ja rozmawiałem chwilę z Łukaszem Turzynieckim więc, co nieco mi uświadomił. „Turzyk” mówi tak: „Każda taka operacja to dwa tygodnie nieprzespanych nocy, budzenia się co chwile z bólu, dwa tygodnie nauki chodzenia od samego początku i piec miesięcy zapierdalania na siłowni. Przez pierwszy miesiąc 5 razy dziennie, 5 ćwiczeń po sto powtórzeń – co daje 2500 powtórzeń dziennie. A przez miesiąc ponad 60000. Pomnóż to wszystko razy cztery. I biorąc pod uwagę ze trzy operacje były praktycznie jedna po drugiej masz obraz największego wojownika w tym mieście.” Serio aż tyle tego jest?!
(śmiech) Musiałbym jeszcze raz te liczby zobaczyć, by powiedzieć, czy aż tyle. Na pewno rehabilitacja to bardzo ciężka praca. Nie ma co tego porównywać tego z treningiem piłkarskim. Gdy czujesz piłkę to nawet jak jest ciężko, odczuwasz przyjemność. Nie mogąc chodzić, musząc podnieść nogę kilkaset razy dziennie… I to jest dla ciebie duży wysiłek, bo ta noga jest w takim stanie, że nawet pojedyncze podniesie jest mega wyzwaniem. Ta praca jest żmudna i nie daje ci satysfakcji. Nie czerpiesz z tego radości, ale musisz to zrobić. Musisz się do tego zmusić. Musisz to zrobić skrupulatnie i sumienie, aby to dało jakiś efekt. Rehabilitacja w dodatku ma to do siebie, że jeśli sam się nie będziesz pilnować, to nikt cię nie przypilnuje. To nie jest trening piłkarski. Nikt nie sprawdzi cię na GPS-ach jak Stanisław Czerczesow, który w ten sposób sprawdzał chłopakom czy i ile biegali. Nie będziesz siedział na ławce, jeśli będziesz gorzej trenował. Trener cię nie widzi. Rehabilitant daje ci ćwiczenia, ale to od ciebie zależy czy to zrobisz, czy nie. Tak naprawdę samodyscyplina jest podstawą jeśli chodzi o rehabilitację. Bez niej nie masz nawet po co próbować wrócić.

Ty miałeś w sobie tę samodyscyplinę, czy musiałeś się jej uczyć?
Myślę, że miałem. Grając jeszcze w piłkę i normalnie trenując, byłem taką osobą, którą zawsze do tych swoich obowiązków się przykładała i z tym akurat nigdy problemów nie miałem. Wiadomo, że były cięższe dni. To nie jest tak, że ja zawsze super uśmiechnięty chodziłem na rehabilitację krzycząc z radości na kolejny dzień treningów. Nie zawsze mi się chciało. Zwłaszcza, gdy był maj, 20 stopni i chłopaki grali na boisku w dziadka, ponieważ wolałbym być na ich miejscu. Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić, jeśli jeszcze kiedyś chcę się w tamtym miejscu znaleźć. To chyba najbardziej mnie motywowało.

A sam moment, w którym doznajesz kontuzji? Co jest wtedy większe: ból czy strach?
Przy samych więzadłach różnie to bywa. Zależy to m.in. od tego, co w tym kolanie jeszcze się uszkodziło, bo rzadko kiedy są to same więzadła krzyżowe. Na pewno czujesz, że coś ci strzeliło, że coś jest nie tak i że jest to bardzo poważne. Oczywiście, jest jakiś procent ludzi (bardzo mały, ale jest), którzy potrafią grać bez więzadła. U nich może jest inaczej. Ja za każdym razem czułem, że stało się coś bardzo poważnego.

Co ma się wtedy w głowie?
Pojawia się strach. Za pierwszym razem byłem w szoku, bo jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi. Szok jest tak duży, że ten strach nie pojawia się od razu. Bo nie wiesz, co się dzieje. Za drugim, trzecim i czwartym razem wiedziałem już co się dzieje. Wtedy nie ma szoku, a jest strach. Pojawia się rozczarowanie w najgorszym tego słowa znaczeniu. Przez tyle czasu pracujesz, by wszystko było ok, a tu nagle dzieje się coś takiego. Nie myślisz o tym. W ogóle nie przychodzi ci przez głowę, że coś takiego może ci się przydarzyć jeszcze raz, a to się dzieje. To dla psychiki bardzo trudny moment.

A Ty przeżywałeś to jeszcze drugi, trzeci i czwarty raz…
Za każdym razem pojawiały się obawy o to, co będzie dalej. Zwłaszcza początek jest najgorszy. Później, gdy zaczyna się rehabilitacja, jest to nieco łatwiejsze, bo coś robisz i powoli, ale jednak przybliżasz się do powrotu na boisko.

Tuż przed pierwszą kontuzją byłeś u bram raju, bo chyba tak można określić grę w pierwszym zespole Legii, z perspektywy kogoś kto jest jej kibicem od dziecka. Wystąpiłeś w sparingu z Mazowszem Grójec, mówiło się, że możesz zagrać także przeciwko Sevilli, ale wtedy na przeszkodzie stanęło powołanie do kadry. Później można było usłyszeć, że pojedziesz na obóz z pierwszym zespołem, ale i tu na spekulacjach się skończyło. Rozpocząłeś przygotowania do sezonu z Młodej Ekstraklasy mogąc wierzyć, że wkrótce i tak dopniesz swego, a tu nagle… krach!
Rzeczywiście, kontuzji dostałem niespełna miesiąc po tym, jak miałem jechać na obóz z pierwszą drużyną. Myślałem wówczas, że skoro byłem tak blisko tego celu latem to zimą na pewno pojadę, o ile będę dalej ciężko pracować. Byłem wręcz o tym przekonany. Myliłem się. Na przeszkodzie stanęła kontuzja.

To był 2012 rok. Druga kontuzja miała miejsce w 2015 roku. Przez te 3 lata zdążyłeś już zapomnieć i uwierzyć, że wszystkie problemy masz za sobą?
Zdecydowanie tak! Pierwsza rehabilitacja była dosyć długa. Nikt nie chciał się spieszyć, a tak naprawdę wręcz przeciągaliśmy to w czasie. Chodziło o to, by ograniczyć ryzyko do minimum. Od powrotu na boisko do odbudowania formy także minęło sporo czasu. Ale się udało. Miałem bardzo dobry sezon w rezerwach, później poszedłem do pierwszej drużyny i przez myśl mi nie przeszło, że coś złego może mi się jeszcze przydarzyć.

W tym czasie zadebiutowałeś w Ekstraklasie. Sezon 2014/15, 21. kolejka i wyjazdowy mecz z Koronę Kielce. Wyszedłeś w podstawowym składzie i grałeś do 53 minuty. Jak to wspominasz?
Pod względem wyjazdu i całej tej otoczki bardzo pozytywnie. Sam mecz w moim wykonaniu, ale i w wykonaniu całej drużyny, nie był dobry. Wiele bym zmienił, gdybym mógł.

Jak zareagowałeś, gdy dowiedziałeś się, że zagrasz?
O tym, że mam wystąpić w pierwszym składzie dowiedziałem się dzień wcześniej. Ekscytacja była ogromna. Dla chłopaka z Warszawy, który wówczas spędzał w klubie 13 rok… 13 lat na to czekałem!

Skończyło się 0:0. Jak to przyjąłeś?
Byłem zawiedzony swoją grą. Jak wróciliśmy na stadion i już samochodem wracałem do domu musiałem sam siebie przekonywać, by spojrzeć na to trochę pozytywniej. W końcu spełniłem swoje marzenie. Mimo to nastrój miałem przeciętny.

Trener Henning Berg jakoś skomentował Twój występ?
Omawialiśmy mecz z zespołem, ale indywidualnie nie rozmawialiśmy.

Siedem miesięcy później w wywiadzie dla legia.com Berg powiedział, że gdybyś wykorzystał szansę, to dostawałbyś kolejne.
Zdaję sobie sprawę, że ten mecz nie był dobry w moim wykonaniu. Patrząc na to, że w tym czasie Legia odpadła z europejskich pucharów mam wątpliwości, czy owe szanse pojawiłby się nawet, gdybym w Kielcach zagrał lepiej.

Być może Twój występ wyglądałby inaczej, gdyby reszta zespołu zagrała na swoim normalnym poziomie.
Tym bardziej pamiętając jaka taktyka była pod ten mecz. Mieliśmy przyjąć Koronę na własnej połowie i nie wychodzić do niej wyżej. Ofensywnej grze to nie sprzyjało…

W nieco innym tonie wypowiadał się o Tobie trener Jacek Magiera. To też jest z legia.com, z czasów gdy prowadził Cię w Legii II: „W mojej drużynie jest kilku zawodników, którzy już teraz poradziliby sobie w Ekstraklasie. Gdybyśmy wkomponowali jednego gracza do dobrze poukładanego zespołu, to na pewno by nie odstawał. Jako przykład może posłużyć Norbert Misiak, który pod kątem fizycznym i siłowym jest przygotowany do gry w kontakcie. Jego walory czysto piłkarskie też są wysokie. To zawodnik na poziomie dużo wyższym niż III liga, dlatego prędzej czy później się przebije. Cały czas przekonuję go, że może być świetnym zawodnikiem”.
Co mogę powiedzieć… Bardzo mi miło. Słyszałem te słowa, gdy trener Magiera je wypowiadał. Motywowało mnie to do dalszej pracy, ale ja zdawałem sobie sprawę z tego, że mogę wejść na ten poziom. Byłem o tym przekonany.

Transfer do Bełchatowa miał Ci w tym pomóc?
Jasne, że tak! Znalazłem się w Bełchatowie i za chwilę miałem podpisać kontrakt z klubem, w którym na tamten moment bardzo mi się podobało. Pierwsza liga, młody zespół, fajne warunki do grania, fajny stadion i do tego blisko Warszawy. Naprawdę wszystko mi pasowało. Czułem, że jestem w miejscu, w którym to wszystko miało nabrać rozpędu. Byłem już dogadany i gdybym tylko był zdrowy to na 99% cały sezon spędziłbym na boisku. Niestety, w ostatnim sparingu przed startem ligi znów przydarzyła się kontuzja. Gdy usłyszałem, że strzeliło mi kolano, byłem załamany.

To było jeszcze przed podpisaniem kontraktu?
Tak, dlatego mogłem zostać z niczym. A wszystko było już na ostatniej prostej. Czekałem tylko na papiery z Legii, lada dzień miałem podpisać umowę i wtedy to się stało. Na szczęście Bełchatów super się zachował i mimo wszystko dali mi kontrakt. Dostałem wprawdzie mniejsze pieniądze niż to ustaliliśmy przed kontuzją, ale sam fakt, że mnie wzięli to mega sprawa. Ludziom, którzy wtedy pracowali w Bełchatowie, do dziś jestem wdzięczny za to jak się zachowali.

Płakałeś?
Płakałem, nie raz. Przez te kolana uroniłem nie jedną łzę.

A mimo to cały czas walczyłeś o powrót na boisko. Skąd brałeś na to siłę?
Siła przychodziła tylko stąd, że wyobrażałem sobie moment, w którym znów wchodzę na boisko. To jest niesamowite uczucie. Może smutno to zabrzmi, ale jestem przekonany, że w życiu już się tak nie poczuję. Nie mówię, że nie mogę być bez tego szczęśliwym człowiekiem. Mogę być i staram się czynić wszystko, aby tak było. Tamtego uczucia nic mi jednak nie zastąpi.

Korzystałeś z pomocy psychologów?
Pracowałem z trenerami mentalnymi. Z jednym prywatnie, z drugim w Rakowie (był przy drużynie i z nim też rozmawiałem).

A obecnie?
Już nie. Co prawda z trenerem mentalnym, z którym pracowałem prywatnie czasem rozmawiamy, ale to już nie jest regularna współpraca.

2012 rok – pierwsza kontuzja (w Legii). 2015 rok – druga kontuzja (przed podpisaniem z Bełchatowem). 2016 rok – trzecia kontuzja (w Bełchatowie). Szybko.
Bardzo szybko, bo było to na pierwszym treningu z drużyną, na który wyszedłem po poprzedniej kontuzji. To była zima. Czekałem na to jak zespół wyjdzie na naturalne boisko, bo nie chciałem ryzykować na sztucznym. W końcu się doczekałem. Nadszedł upragniony dzień i wyszedłem na boisko. Oczywiście, nie było tak, że wchodziłem w gierki i nie wiadomo w co. Wykonywałem ćwiczenia „bez kontaktu”, które wykonywałem na treningach indywidualnych i do których powinienem być przygotowany. Niestety, w niegroźnej sytuacji zerwałem więzadła w drugiej nodze. Wcześniej dwukrotnie zerwałem w prawej, a teraz i później w lewej.

Jak wspominasz tamten dzień?
To, że będziemy trenować na naturalnym boisku dowiedziałem się 3 godziny przed treningiem, bo pogoda była niepewna. Nagle przyszedł SMS i podekscytowany pojechałem na stadion. Za chwilę miała rozpocząć się runda wiosenna, w której gra miała być nagrodą za bardzo ciężką pracę w ostatnich siedmiu miesiącach. Chwila treningu i poczułem strzał w lewym kolanie. Pojechałem na USG z dyrektorem Jackiem Krzynówkiem. Słyszałem, że coś się stało, ale na badaniach powiedziano mi, że więzadła są całe i w tym kolanie nic strasznego się nie stało. Uwierzyłem w to. Dostałem kilka dni wolnego, by spokojnie odpocząć. Po powrocie do Bełchatowa na zajęciach z fizjoterapeutą cały czas czułem ból, dlatego poprosiłem o rezonans. Pojechałem do Łodzi na rezonans i później z płytką do lekarza. Lekarz mnie zbadał i mówi tak: „Płytkę dali ci pustą. Nie nagrali rezonansu, ale na podstawie mojego badania mogę ci powiedzieć, że masz zerwane więzadła krzyżowe”. Byłem w szoku. Ze łzami w oczach pojechałem ponownie po rezonans. Żeby go nagrali i żeby się upewnić. Upewnić o tym, co doktor ocenił ze 200-stu procentową pewnością. To był kolejny moment, w którym po prostu płakałem. Prowadząc ten samochód nie byłem w zbyt dobrym stanie.

Jak to odreagowałeś?
Trudno powiedzieć, czy to odreagowałem. Jestem raczej taką osobą, która bardziej trzyma to w sobie, niż odreagowuje. Kontakt ze mną w tamtym czasie był utrudniony dla wszystkich. W tym moich bliskich. Dla nich też nie była to łatwa sytuacja. Zdaje sobie sprawę, że nie było łatwo ze mną wytrzymać.

Byłeś wtedy bardziej nerwowy?
Nie. Bardziej zamknięty w sobie, załamany.

Czym to się objawiało?
Niewiele mówiłem. Nie było tak, że z nikim nie rozmawiałem, ale robiłem wszystko, aby te rozmowy kończyły się jak najszybciej. Dążyłem do tego, by być sam i siedzieć w domu.

Co robiłeś sam w domu?
Patrzyłem w ścianę i myślałem. To, co wtedy działo się w mojej głowie naprawdę ciężko opisać. Co chwila miałem inne myśli. Raz mówiłem, że kończę z graniem, że szukam czegoś nowego, a po chwili, że jeszcze raz spróbuję, że dam radę. Te myśli tak kotłowały się w mojej głowie, że trudno było je okiełznać. Myślę, że tylko czas może je poukładać. Każdy dodatkowy miesiąc rehabilitacji, każdy miesiąc mniej do powrotu na boisko, sprawiał że było lepiej.

Długo patrzyłeś w tę ścianę?
Oj, sporo. Nie jestem w stanie tego zliczyć. Naprawdę dużo czasu spędzałem samotnie w domu, czy też spacerując. Jak już czułem się trochę lepiej, to potrafiłem zakładać słuchawki na uszy i samemu o kulach wychodzić na spacer. Najwidoczniej potrzebowałem tego czasu tylko dla siebie. W ten sposób potrafiłem się zmotywować do tego, by jeszcze działać.

Minął niespełna rok od trzeciej kontuzji i… doznałeś czwartej kontuzji. Czwartego zerwania więzadeł w kolanie.
To już było w Rakowie Częstochowa. W styczniu 2017, gdy w Myślenicach graliśmy sparing z Wisłą Kraków. Wcześniej, w grudniu, święta przeżyłem fajnie, bo czułem, że jest ok. Że 3 razy dałem radę, że dochodzę do siebie i że jeszcze mogę coś z tego grania wyciągnąć. Wierzyłem, że przeżyję jeszcze w piłce fajne momenty. A później przyszedł styczeń i wiadomo co. Wszedłem w drugiej połowie. Nie pamiętam ile zagrałem. 10 minut? Od razu wiedziałem, co się stało. Czwarty raz był inny niż poprzednie. Wróciliśmy do Częstochowy, a ja od razu przesiadłem się do samochodu i pojechałem do Warszawy. Jadąc rozmawiałem z przyjacielem przez telefon i tak naprawdę nie potrafiłem sobie uświadomić tego, co się stało. Mówiłem o tym, rozmawiałem o tym, ale nie docierało to do mnie. Dopiero po kilku dniach zdałem sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Zdałem sobie sprawę, ale dalej nie mogłem uwierzyć. Czwarty raz…

Pytałem jak przeżywałeś kolejne kontuzje, ale o to, co czułeś po czwartej boję się zapytać.
Było podobnie jak wcześniej. Z tą różnicą, że za czwartym razem było więcej myśli o tym, by zakończyć to wszystko. Całą rehabilitację, rehabilitując się jak profesjonalny zawodnik, nie miałem pewności czy będę wracać do gry, czy nie. To była dla mnie taka furtka. Dlatego dawałem z siebie sto procent spędzając codziennie po 5-6 godzin na sali rehabilitacyjnej. Gdybym od razu podjął decyzję, że nie chce wracać, wystarczyłoby bym rehabilitował się 2-3 razy w tygodniu po godzinie. Nie chciałem jednak zamykać sobie tej furtki.

I niewiele brakowało, byś z niej skorzystał. I to w ukochanym klubie, bo z tego co wiem, był temat Twojego powrotu do rezerw Legii?
Był przez chwilę taki temat, ale z różnych względów nie doszedł do skutku. Już wcześniej rozmawiałem natomiast o mojej pracy w Akademii Legii, co ułatwiło mi decyzję.

Gdyby temat Legii II doszedł jednak do skutku, skorzystałbyś?
Tak.

Heh, czyli to poniekąd los zadecydował o tym, że już nie próbujesz kopać?
Można tak powiedzieć. Gdybym wrócił do tych rezerw to też nie byłoby tak, że na sto procent grałbym w piłkę. Chodziło o to, abym spróbował przez pół roku potrenować, by zobaczyć jak się będę czuł. Przy okazji miałem uczyć się i podpatrywać jak to wygląda w Akademii, bo taki pierwotnie był optymalny plan.

Miałeś inne opcje do gry niż „dwójka” w Legii?
Jakieś zapytania się pojawiały, ale były to takie zapytania, które niezbyt mnie satysfakcjonowały.

To z jakich lig się po ciebie zgłaszali?
Z trzeciej i kilka słabszych zespołów z drugiej.

Chyba nie najgorzej. Gdybyś odpalił, to byłaby szansa byś wybił się wyżej.
To nie z powodu poziomu tych klubów zapytania mnie nie satysfakcjonowały. Chodziło o panujące w nich realia. Nie mógł bym oczekiwać finansowych rewelacji, ale jestem świadomy, że tak też powinno być w mojej sytuacji. Chodziło o to, że z tych mniejszych pieniędzy, grając w takim klubie, musiałbym sam pokryć koszty leczenia w przypadku kolejnej kontuzji. A przecież jej ryzyko było duże.

O jakich kosztach mowa?
Operacja to około 15 tysięcy złotych. Jeśli chodzi o rehabilitacje to przyjmijmy, że jest to 150 zł za dzień. I teraz licząc, że rehabilituje się przez 7 miesięcy codziennie… To są to spore koszty.

Co w końcu zadecydowało o tym, że zakończyłeś starania o powrót na boisko?
Zadecydowało to, że myślę o swojej przeszłości. To chyba najlepsza, bo najbardziej konkretna odpowiedź. Ok, mógłbym próbować jeszcze grać. Nawet mając te 23 lata i zaczynając od III ligi. Problem to jednak ryzyko kontuzji, które jest u mnie naprawdę duże. A pamiętajmy, że piłkarz gra w piłkę tylko do pewnego wieku. Najbardziej bałbym się tego, że obudziłbym się będąc po 30-stce, nie mając nic z piłki i nie mając nic na przyszłość. To byłaby dla mnie najgorsza sytuacja, jaka może być. Najprawdopodobniej byłbym w tak samo ciężkim momencie jak byłem rok temu, tylko że byłbym np. 10 lat starszy. Jeśli bujałbym się po tych niższych ligach, to nic bym z tego nie miał. A gdy dodamy do tego te ryzyko kolejnej kontuzji, to rozsądek musiał tutaj wygrać. Właśnie ze względu na przyszłość.

Gdzie się widzisz za 5 lat?
Bardzo trudne pytanie. Wciąż uczę się nowego życia. Na razie jestem przy piłce i wszystko wskazuje na to, że dalej będę szedł w tę stronę. Początki też nie były łatwe, bo przestawienie się z grania na trenowanie to nie jest pstryknięcie palcami, ale powoli łapię tego bakcyla.

16 lat trwała Twoja piłkarska przygoda. W tym czasie czterokrotnie zerwałeś więzadła w kolanie, ale za każdym razem dzielnie walczyłeś o powrót na boisku. A mimo to, jak sam napisałeś na Twitterze, przegrałeś. Nie grasz już w piłkę, ale pisanie, że przegrałeś, nawet powtarzając po Tobie, ciężko mi przychodzi.
W jakimś stopniu była to porażka, ale nic więcej zrobić nie mogłem. Największy plus tego wszystkiego jest taki, że mogę rano spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Ja, moi rehabilitanci. Więcej się nie dało.

Biorąc pod uwagę, że ostatecznie nie udało ci się wrócić na boisko, czy nie żałujesz tylu prób rehabilitacji?
Nie, bo tak naprawdę po każdej z nich spotkało mnie coś dobrego. Poznałem choćby nowych ludzi. Pojechałem do nowego klubu, w którym miałem okazje współpracować z kolejnym trenerem od którego mogłem wyjąć coś, co dziś mogę wykorzystywać w mojej obecnej pracy. Wiadomo, że doświadczenie mogłoby być większe. Mimo to nie mógłbym powiedzieć, że żałuję, że próbowałem wrócić do czegoś, co kocham.

Nawiązując do ciebie to jest trochę jak nałóg. Uwierz mi, że jak nie miałem jeszcze ani jednej kontuzji, a patrzyłem na Michała Efira, który zrywał więzadła drugi raz, to nie mogłem wyjść z podziwu. „Szacunek, że wraca. Ja po drugim razie to nie wracał bym już na pewno” – myślałem sobie. „Nie wiem, czy po pierwszym dałbym radę, ale po drugim to już bym nie wracał na pewno”. Po pierwszym swoim razie mówię: „Jeszcze raz i kończę na pewno”. Po drugim mówiłem, że jeszcze trzeci raz i kończę na pewno. Za każdym razem tak sobie mówiłem, ale ta chęć gry, te marzenie, by jeszcze raz wyjść na boisko, by znów móc poczuć te uczucie… Bardzo mi tego brakuje.

Norbert Misiak 2011 vs Norbert Misiak 2018. Bardzo się zmieniłeś przez ten czas? Oczywiście nie pytam, o to jak bardzo urosłeś.
Kiedyś nie wyobrażałem sobie życia bez grania w piłkę. Mając te 16, 17, 18 lat patrzyłem na ludzi z niedowierzaniem zastanawiając się jak oni mogą być szczęśliwi bez piłki. Co oni takiego robią, że im to starczy do szczęścia? – myślałem. Dziś inaczej na to patrzę. Staram się inaczej patrzeć. Szukam szczęścia w mniejszych, codziennych rzeczach. Te podejście cały czas próbuję zmieniać. To nie jest tak, że powiedziałem „teraz będę szczęśliwy bez gry w piłkę” i tak się stało. Niestety. Bardzo brakuje mi piłki i oddałbym wszystko co mam, by ktoś mnie cofnął do 18-tego roku życia powiedział „nigdy nie zerwiesz więzadła – walcz!”. Ba, jakby ktoś by mi powiedział, że teraz nic mi się nie stanie i cofnął wcześniejsze kontuzje, to mając za chwilę 24 lata i tak bym spróbował. Potoczyło się jak potoczyło. Trzeba na nowo próbować układać sobie życie. Idzie mi to w miarę dobrze. Spotkałem na swojej drodze tylu ludzi, którzy chcieli mi pomóc, tylu którzy mi pomogli, że to jest niesamowite i będę im za to wdzięczny do końca życia.

Co dziś Ci sprawia radość?
Wcześniejsze moje życie było w całości podporządkowane grze w piłkę. Przykładowo wracając w piątek do domu już myślałem o sobotnim meczu i cieszyłem się z tego, że będzie okazja zagrać. Dziś cieszy mnie to, że po powrocie do domu włączę sobie dobry film i wypiję herbatę. Jest to może nieco śmieszne, ale tak to trochę wygląda. Jest dobrze. Będzie dobrze. Musi być.

*** Wywiad został przeprowadzony w kawiarni Spotkanie na warszawskiej Woli. Pani Monice dziękuję za udostępnienie miejsca i miłą gościnę. Wszystkim spragnionej dobrej kawy polecam to miejsce 🙂 ***

Udostępnij lub wyślij:

One thought on “Norbert Misiak: Jestem przekonany, że w życiu już się tak nie poczuję

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *