Czy tylko ja mam tak, że dowiadując się, że będę musiał stawić czoła jakiejś trudności to w mojej głowie natychmiast pojawiają się czarne scenariusze? A gdy jest choć cień szansy na pozytywne zdarzenie od razu wkręcam się tak, że widzę już ciąg jego 99999 następstw, gdzie każde kolejne jest jeszcze bardziej pozytywne…
To, że w myślach stwarzam sobie „filmy dramatyczne”, gdy napotykam trudność, dostrzeżono u mnie w grudniu 2016 roku. Byłem wówczas w ośrodku, przygotowałem się do rozmowy z kierownikiem na temat przepustki na święta i moja terapeutka zwróciła na to uwagę. Miała rację. W minionym tygodniu, czyli niemal 1,5 roku od wspomnianego zdarzenia dotarło do mnie jednak, że tamto zachowanie nie dotyczyło tylko tamtej sytuacji, lecz przydarza mi się regularnie.
Często (jeśli nie zawsze), gdy napotykam trudność, wręcz nakręcam się czarnymi scenariuszami. W większości przypadków niepotrzebnie, bo nie rzadko okazuje się, że sprawa była błahostką, a ja sam po prostu ją rozdmuchałem. Po co o tym tu piszę? By wbić to sobie to głowy i przestać robić pod siebie.
Moja głowa „tworzy filmy” także w przypadku pozytywnych zdarzeń. Jeszcze zanim te zdarzenie nastąpi w myślach przelatują mi kolejne „sceny” i każda kolejna jest jeszcze bardziej pozytywna niż poprzednia. I to tak fest! Rzeczywistość później to wszystko weryfikuje i z mniejszym lub większym hukiem ląduję na ziemi. Te „optymistyczne filmy” przytrafiają mi się jednak rzadziej, bo moja świadomość jest większa. Od dłuższego czasu wiem bowiem, że w przeszłości miewałem podobne odloty i dlatego teraz łatwiej jest mi utrzymać równowagę.
O tę równowagę muszę zadbać jeszcze bardziej w sytuacjach, gdy napotykam trudności. Muszę, bo w przeciwnym razie będę stał w miejscu. Ze strachu. Ze strachu przed sytuacjami, które najczęściej są wytworem mojej głowy. Wiesz, trudność w skali 1-10 ma np. 3/10, a ja podbijam ją na 10/10. Nieświadomie. Dzieje się tak, ponieważ z powodu nadchodzącej trudności zaczynam o niej myśleć. Im dłużej myślę tym ta trudność staje się większa i w końcu w mojej głowie rośnie do takiego stopnia, że wymiękam. Odkładam ją na później, a ona dalej rośnie.
Odłożone trudności są jak kamienie w plecaku. Mogę spacerować z narzeczoną po pięknym parku, ale te „kamienie” powodują, że nie jestem w stanie się z tego w pełni cieszyć. Bo te kamienie mnie uwierają. Bo sprawiają ból. Bo boję się tego, czy nie upadnę dalej je niosąc.
Życie każdego człowieka to „góra – dół – góra – dół – góra – dół…”. Gdyby było inaczej nie docenialibyśmy tego, gdy jest „góra”. Zapomniałem o tym.
Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Boża miłość nie nakłada na nas ciężarów, których nie moglibyśmy unieść, ani nie stawia nam wymagań, którym nie moglibyśmy sprostać, jeśli wzywa, przychodzi z konieczną pomocą”. Potrzebuję więcej spokoju i równowagi.