To jest nie tak. Tamto też. O, i jeszcze to. Wczoraj zacząłem wyliczać aspekty mojego życia, z których nie jestem zadowolony. Było ich tak dużo, że złapałem doła. Niespełna godzinę później napisał do mnie kolega, z którym nie miałem kontaktu od listopada: „Nie wiem co robić. Życie sprawia mi ból”. Natychmiast zacząłem inaczej postrzegać swoją sytuację.
Nie będę Ci pisać o problemach kumpla. To co mogę napisać to, że jego sytuacja jest naprawdę trudna. Nie wiedziałem, co mu odpisać, ani jak mu pomóc. Dalej nie wiem. Gdy jednak odczytałem wiadomość od niego, natychmiast dotarło do mnie jak mam w życiu dobrze, a to narzekanie chwilę wcześniej, to nic innego jak użalanie się nad sobą.
Nie wiem, czy jesteś wierzący, czy nie. Ja wierzę w Boga, a wczoraj doświadczyłem jego obecności. To, że napisał do mnie ten chłopak, to co napisał, było dla mnie właśnie sygnałem od Boga. „Twierdzisz, że masz w życiu źle, to zobacz na niego”. Mam nadzieję, że owy kolega także doświadczy istnienia Boga. Zwłaszcza teraz, gdy tak bardzo potrzebuje pomocy.
Dwukrotnie w życiu straciłem pracę, z czego raz przez hazard. Przez to, że się od niego uzależniłem straciłem sporo zdrowia i jeszcze więcej pieniędzy. Zadałem mnóstwo bólu osobom, które kocham. Straciłem ich zaufanie. Konsekwencje mojej choroby, mimo że już nie gram, ciągle się za mną ciągną. I jeszcze długo będą się ciągnąć…
Na 24 czerwca 2017 roku był zaplanowany mój ślub, który nie odbył się z powodu, że grałem.
Bardzo chciałbym mieć dziecko. Córeczkę, synka – obojętnie. Byle dzieciątko było zdrowie. Z zazdrością patrzę na znajomych, którzy mają już swoich potomków. Ja nie mam z powodu, że grałem. Niewiele mogę zaplanować jeśli chodzi o przyszłość, z powodu, że grałem.
Mimo, że hazard zabrał mi tak dużo, to nie zabrał mi wszystkiego. A to, co mi zostało jest cenniejsze od tego, co straciłem.
Mimo wszystko wciąż jest ze mną moja narzeczona. Mimo, że nie możemy jeszcze nic konkretnie zaplanować, to wciąż chce wziąć ze mną ślub i mieć ze mną dzieci.
Mimo kryzysu w naszych relacjach, ostatecznie nie odwrócił się ode mnie brat.
Mimo wszystko nieustannie mogę liczyć na wsparcie rodziców.
Mimo wszystko nikt z rodziny się ode mnie nie odwrócił.
Znajomi, którzy wiedzą i z którymi się kontaktowałem, również się ode mnie nie odwrócili.
Mimo wszystko wciąż mam dla kogo żyć!
Przede wszystkim żyję. Mam dwie ręce i dwie nogi. Mogę poruszać się o własnych siłach. Mam gdzie mieszkać. Nie chodzę głodny.
Oczywiście, jest całe mnóstwo ludzi, którzy mają lepiej ode mnie. Ale czy na pewno? Np. nie byli hazardzistami, więc nie ciągną się za nimi konsekwencje tego uzależnienia. Nie stracili pracy. Mają pieniądze. Ale czy to oznacza, że nie mają problemów? Że są szczęśliwi?
A może stracili pieniądze w inny sposób?
Może nigdy ich nie mieli?
Może nie mają za co wykarmić dzieci?
Może nie mają gdzie mieszkać?
A może są samotni?
Może mają dużo kasy, mają dla kogo żyć, a są chorzy?
Może choruje ktoś z ich bliskich?
Może ktoś odszedł?
Może ktoś trafił do więzienia?
Może trafił tam, mimo że nic złego nie zrobił?
W wyniku ostatnich rozważań dotarło do mnie, że nie ma co narzekać. Niektóre rzeczy trzeba po prostu zaakceptować. Zwłaszcza jeśli nie ma się już na nie wpływu. Te na które mam wpływ, wciąż mogę zmienić. Muszę tylko być cierpliwy oraz wytrwały. W sumie to logiczne, że skoro przez ponad 10 lat robiłem sobie w życiu syf, to nie da się tego posprzątać w rok. Przede wszystkim chcę jednak tego doceniać to, co mam. Bo wciąż mam bardzo dużo. Pora więc przestać bujać w obłokach i zacząć się tym cieszyć. Kurczę, bo naprawdę jest czym!
Doceniać to co się ma … Czasami jest to trudne, szczególnie w dzisiejszych czasach, które nie należą do łatwych. Nie tak prosto jest zatrzymać się w życiu, przystanąć choćby na chwilę i zauważyć to, co jest w najbliższym kontakcie z nami, bo zawsze pojawia się jakieś ALE …., ale po co, ale dlaczego, ale jak, ale kto itd. Jest takie powiedzenie „jesteś tym co jesz”, myślę, że to także można odnieść do myśli „jesteś taki/zachowujesz się tak w jaki sposób myślisz”. Ileż to trzeba treningu, dyscypliny (samodyscypliny przede wszystkim), systematyczności, wytrwałości w utrzymaniu diety, zdrowego stylu życia, pozytywnego myślenia, zauważania tego co mamy, zmobilizowania się do tego, żeby chciało się chcieć. Pan kiedyś pisał o swoich treningach, o systematycznym planowaniu dnia i o trudnościach w utrzymaniu tego na stałym poziomie. Potrzebował Pan i czasu, żeby się o tym przekonać, że to nie jest proste i zapewne ludzi, którzy o tym Panu powiedzieli, pokazali to. Może początek mojego wpisu był pesymistyczny, narzekający, marudzący, ale oddający w dużym stopniu sposób myślenia, nastawienia do świata dzisiejszych ludzi, w tym i mój. Pana post jest dla mnie takim hamulcem, żeby przystanąć, rozejrzeć się, zrobić bilans tego co posiadam, co jeszcze mogę mieć i tego czego się już nie da mieć, zrobić. Takie właśnie „perełki” potrzebne są w życiu, tak samo jak ludzie, bo bez nich życie jest smutne o czym i Pan się przekonał i ja w wielu sytuacjach. Żałuje tylko, że tak mało jest ludzi, którzy propagowaliby te pozytywy (nawet jeśli są stratami). Pozdrawiam.