Znalezienie nowej pracy było jednym z moich głównych zadań po wyjściu na wolność. Poprzednią straciłem jeszcze przed wyjazdem do ośrodka. Przez swoją chorobę, czyli uzależnienie od hazardu. Konkretniej przez związane z nim kłamstwa oraz strach, który sprawiał, że miałem problemy z koncentracją i popełniałem głupie błędy.
Odkąd przyjechałem na studia pracowałem w swoim zawodzie. Była to moja wymarzona praca, nie tylko ze względu na to co robiłem, ale przede wszystkim gdzie robiłem i z kim współpracowałem. Szczególnie w dwóch ostatnich miejscach zatrudnienia. W dodatku całkiem dobrze zarabiałem. A mimo to nie byłem zadowolony. I nie piszę o tym dlatego, że mnie zwolnili. Chwilę wcześniej sam rozważałem zmianę pracodawcy, a może i branży. Mam na to nawet 2-3 świadków.
Denerwowała mnie zła organizacja oraz kiepska komunikacja. Do dziś uważam, że wiele rzeczy można było robić lepiej. I nie chodzi tu tylko o mnie, lecz o wykorzystanie pełni możliwości jakie mieliśmy. Daleki jestem jednak od sądów nad współpracownikami. Być może będąc trzeźwy (czyli nie grając) lepiej odnajdowałbym się w panujących realiach. Mam tu nie myśli nie tylko lepszą jakość swojej pracy, ale i większą tolerancję na to co robili lub nie robili inni. Nie wiem i raczej już się nie dowiem.
Gdy byłem w ośrodku terapeuci przekonywali mnie, że po wyjściu na wolność powinienem poszukać pracy w innej branży. „Żeby się nie kojarzyła z graniem”. Jest nawet taki zapis w zaleceniach dla trzeźwiejących hazardzistów. Szlak mnie trafiał, jak mi to mówili! Nie chciałem o tym słyszeć, dlatego po wyjściu na wolność zacząłem szukać zajęcia wykorzystując kontakty, które przez lata gromadziłem. Niestety, szybko okazało się, że są niewiele warte. Miałem numery telefonów i maile do najlepszych w swoim fachu. Często znajomych. Problem w tym, że nikt z nich mnie nie chciał. Nikt. Nawet ci dużo słabsi od tych najlepszych. Nawet ci, w stronę których jeszcze kilka miesięcy temu nawet bym nie spojrzał. Nikt. Kompletnie nikt.
Czy byłem za słaby? Nie zabrzmi to skromnie, ale chociażby ze względu na to gdzie dotychczas pracowałem uważam, że nie to było powodem. Zwłaszcza, że bywałem chwalony. Na pewno trudno wskoczyć do firmy, gdy wszystkie stanowiska są obsadzone, mnie gonił czas i tak dalej… Dziś myślę, że problemem było to, że wszyscy wiedzieli. Wiadomo, wieści w branży szybko się rozchodzą. Moja firma wiedziała, że mnie zwolniła, w drugiej kolega znał prawdę o mnie, tamci znali tego, ten tamtego i tak dalej. Bali się. Bali się, że powtórzy się sytuacja z mojej ostatniej pracy. Jednym z głównych powodów mojego zwolnienia było wówczas to, że chciałem pożyczyć pieniądze od osób, które jako firma reprezentowaliśmy. Zwróciłem się co prawda do ludzi, których znałem ładnych kilka lat, ale mimo wszystko. Gdyby wtedy to wyciekło to mediów to byłby kwas. A ja ich jeszcze kłamałem, że te pieniądze to nie dla mnie, a dla młodszego brata, który się uzależnił od hazardu i chcę mu pomóc…
Tak, wiem. Zasłużyłem na zwolnienie. I na wpierdol od brata. Bogu dzięki, że chce jeszcze ze mną gadać. Wstyd mi. Cholernie wstydzę się tego i wielu innych strasznych rzeczy, które zrobiłem będąc w czynnym uzależnieniu. Codziennie się tego wstydzę. Czuję odrazę do siebie i mam nadzieję, że tego nie zapomnę. Daje mi to bowiem świadomość, która chroni mnie przed podobnymi błędami i daje niewyobrażalną motywację do pracy nad sobą.
A praca? Pierwsze miesiące bez niej były najtrudniejsze. Całe dnie spędzałem przy komputerze szukając roboty, gdy moi koledzy po fachu chwalili się na Facebooku i Twitterze swoimi kolejnymi sukcesami zawodowymi. Bolało bardzo, lecz później mi przeszło. Zacząłem doceniać to, że mam czas dla najbliższych, a radość w końcu przysłoniła ból. Serio.
Tymczasem odmawiali mi kolejni pracodawcy. W branży, bo byłem spalony. W Biedronkach, myjniach, ulotkach i Żabkach, bo miałem za mocne CV i chyba nikt nie traktował moich zgłoszeń poważnie. Czułem się niepotrzebny.