Wygrane już nie cieszą jak kiedyś. To bardziej ulga, ponieważ umożliwiają częściową spłatę zadłużenia, które i tak jest duże. Mimo to pozwalają pozostać przy życiu. Przegrane stają się natomiast coraz bardziej bolesne. Każda z nich jest jak cios nożem. Rozmiar długów i presja wierzycieli prowadzą do psychicznego wyczerpania. Powodują panikę. Separujesz się od ludzi. Pojawiają się wyrzuty sumienia, poczucie winy, bezradność i depresja. To faza desperacji – trzecia faza rozwoju uzależnienia od hazardu.

Lata obstawiania doprowadziły mnie do momentu, gdy wygrane szły głównie na spłatę zobowiązań. Co jakiś czas wprawdzie kupowałem sobie coś za pieniądze z bukmacherki, ale i tak większość szło właśnie na długi. Gdy te się nagromadzały, zbliżał się termin spłaty rat, tłumaczyłem sobie, że gram tylko po to, by je spłacić. Gdy robiło się już naprawdę gorąco, modliłem się do Boga, by ta, ta i ta drużyna wygrały swoje mecze, by wszedł mi kupon, by nikt z bliskich nie dowiedział się o moich problemach. Błagając Boga o pomoc zapewniałem, że jak wygram, to już nie będę grać. On czasem wysłuchiwał moich próśb, ja jednak nigdy nie dotrzymywałem słowa.

Jak już tu wielokrotnie podkreślałem, zawsze zależało mi na tym, aby ukrywać swój hazard przed bliskimi. Panicznie bałem się ich reakcji. Bałem się tego, że ich stracę. Chcąc ukryć swoje problemy robiłem wiele głupstw, których wstydzić się będę do końca życia. Pisałem o tym tutaj. Jednym z tych głupstw jest przede wszystkim to, że dalej grałem. Brałem kredyty i pożyczki na granie. Spłacałem je wygranymi, po czym znowu je zaciągałem. Znów spłacałem i znów zaciągałem.

W ten oto sposób moje życie stało się jednym wielkim kłamstwem. Ukrywanie go kosztowało mnie wiele sił, zdrowia i kolejnych kłamstw. Wraz z pieniędzmi zacząłem tracić godność, a separując się od ludzi także przyjaciół i znajomych. Wtedy nie miałem ochoty się z nimi spotykać. Na początku czasem jeszcze chciałem, ale nie miałem za co kupić głupiego piwa na owe spotkanie. Nie chciałem kłamać kolejnych osób. Nie chciałem słuchać o ich problemach, ponieważ miałem swoje. Wówczas myślałem, że większe od wszystkich. Myliłem się. I tak nie było mnie przy ukochanej, gdy potrzebowała wsparcia, przy bracie, gdy byłem najbardziej potrzebny, czy przy koledze, gdy przeżywał śmierć w rodzinie.

Nie było mnie przy nich, bo grałem. W domu. W szkole. W pracy. Na spacerze. Na zakupach. Sprzątając. Oglądając mecz czy serial. Grając na komputerze. Ucząc się. Pracując. Wystarczyła chwila. Często tylko tyle miałem, gdyż ktoś był przy mnie, a ja musiałem zagrać akurat w tym momencie, bo za chwilę rozpoczynał się mecz, który chciałem obstawić. Wychodziłem więc z telefonem do toalety, szedłem z nim pod prysznic, do piwnicy, czy do przymierzalni. I obstawiałem. Albo brałem kolejną chwilówkę. Na obstawianie.

Miałem ogromne wyrzuty sumienia. Potrzebowałem jednak wielu pieniędzy na spłatę długów, dlatego wychodziłem z założenia, że muszę dalej grać. Wygrywałem, to coś spłacałem, ale nigdy nie wygrałem tyle, by spłacić wszystko na raz. Brałem zatem nowe pożyczki, by kolejnymi wygranymi spłacić resztę. I tak w kółko. Z czasem dotarło do mnie, że jestem bezradny i pojawiła się depresja. Ją także starałem się ukryć. Jak zwykle, za wszelką cenę…

Udostępnij lub wyślij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *