Kilka kredytów, kilkanaście pożyczek i brak firm, w których mógłbym wziąć kolejne, by zagrać i wygrać na spłatę poprzednich. Terminy rat mijają. Dzwonią windykatorzy. Zbliża się czas płatności w bankach. A pieniędzy brak. Pożyczam od znajomych małe sumy, tylko po to by przeżyć kolejny dzień. Z głowy nie mogę wyzbyć się myśli, że każdy z nich może być tym ostatnim.
Non stop, bez względu na to gdzie jestem, z kim jestem i co robię, myślę tylko o tym jak wyjść z tej sytuacji. Pomysłów brak. Nikt większej gotówki mi już nie pożyczy. Nawet jeśli, to potrzebuję jej tyle, że musiałbym ją obstawić i wygrać. Najlepiej kilka razy pod rząd. To przecież niemożliwe. Już po mnie. Nie dam rady tego dłużej ukrywać, za chwilę prawda wyjdzie na jaw. Dziewczyna odejdzie, rodzice i brat nie będą chcieli mnie znać. Nie chcę patrzeć jak cierpią. Chcę umrzeć. Szukam pomysłów na śmierć. Oczami wyobraźni widzę bliskich nad moim grobem. Cierpią. Nie mogę im tego zrobić. Ale gdy dowiedzą się co zrobiłem to dopiero będą cierpieć… Czuję strach. GIGANTYCZNY STRACH.
7 rano. Dzwoni budzik. Za oknem słońce i śpiew ptaków, które sprawiają, że chce się żyć. Ale nie mi. Jeszcze dobrze nie otworzyłem oczu, a już widzę kilka smsów przypominających o spłacie pożyczek. Robię kawę i idę na balkon zapalić. Nie zdążę usiąść, a telefon już dzwoni. Nie odbieram, bo z nieznanego numeru. Wychodzę z domu, oddzwaniam. Windykacja. W pracy mam problemy z koncentracją. W głowie trwają poszukiwania rozwiązania moich problemów, lecz każdy pomysł momentalnie rozbija się o ścianę. Już wiem, że jestem w takiej dupie, że się z niej nie wygramolę. Między czasie telefon znów dzwoni. Coraz częściej i częściej. Cały czas windykacja. W końcu go wyciszam, by nie budzić podejrzeń. W głowie się kotłuje. Raz chcę krzyczeć, raz płakać. Nie mogę, bo przecież siedzę w pracy. Co chwila latam więc na papierosa. Jaram 2-3 fajki, jedna po drugiej, popijając najtańszym energetykiem. Kolega pożyczył 20 zł. Palę w takim tempie, że wieczorem paczka będzie pusta, a na kolejną nie starczy. Złość narasta, bo szlugi to ostatnio moja jedyna przyjemność.
Wracam do domu. Tam czule wita mnie rozpromieniona ukochana. Codziennie mnie tak wita. Jakby nie widziała mnie bardzo długo. Jakbym wracał z wojny. To zajebiste uczucie. Trudne jednak, gdy wiesz, jak bardzo ją krzywdzisz. Kocha mnie tak bardzo, że chce spędzać ze mną każdą wolną chwilę. I ja z nią też. Nie mam jej za wiele do zaoferowania, bo przecież jestem spłukany. Proponuję zatem grę w kosza przed domem, bo to wyjście, które ogranicza ryzyko wydawania pieniędzy. Choć to tania rozrywka, jej to wystarcza. Cieszy się jak małe dziecko, które wychodzi na podwórko. Bo spędzamy czas razem. Po prostu. Raz jeszcze uświadamiam sobie jak ogromnym uczuciem mnie darzy. Jestem jednocześnie przerażony, ponieważ wiem, że lada moment mogę ten skarb stracić. Nie chcę tego, dlatego staram się zachowywać naturalnie. Żartuję, wygłupiam się, jakby nigdy nic. W głowie mi się jednak kotłuje. Na twarzy mam uśmiech dla niepoznaki, ale połykam łzy. Nie mogę pozbyć się myśli, że to ostatnie takie wyjście. Bo zaraz się dowie i mnie zostawi. I tak mija mi dzień za dniem.
Raz zapomniałem wyciszyć telefonu. Siedzimy przytuleni oglądając telewizję, a ten nagle dzwoni. Wiedziałem, że to windykacja, ale nie wiedziałem co robić. Wziąłem go do ręki, spojrzałem na nią. – Dlaczego nie odbierasz? – zapytała. Odebrałem, powiedziałem że to pomyłka i się rozłączyłem. Wiedziała, że to kłamstwo. Najprawdopodobniej od dłuższego czasu. Zna mnie długo, więc mimo moich starań, dostrzegła że coś jest nie tak. Poprosiła o mój telefon, a ja go oddałem, bo nie byłem już w stanie walczyć. Tego dnia się poddałem. Nie miałem już siły na nic. Oddzwoniła na ten numer. Łzy zaczęły jej cieknąć po polikach. Spytała tylko – ile? Powiedziałem jej. Szacunkowo, bo było tego tyle, że sam nie wiedziałem dokładnie jak dużo. To wystarczyło, by zrozumiała problem. Zaczęła płakać i krzyczeć, a ja czekałem na egzekucję. Spodziewałem się, że za chwilę wyjmie torbę i się spakuje, ale nie zrobiła tego. Otarła łzy, przytuliła mnie i zadeklarowała, że mnie nie zostawi. Bo mnie kocha.
Mój problem tamtego dnia nie zniknął, ale fakt, że nie musiałem go już dłużej ukrywać sprawiał, że czułem się dużo lepiej. I to mimo tego, że kilka dni wcześniej straciłem pracę. Wciąż nie miałem pieniędzy, długi rosły przez odsetki, z windykacji dzwonili coraz częściej. Pozbyłem się jednak z pleców krzyża, którego ciężar sprawiał, że szorowałem twarzą po glebie. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak sobie poradzimy, lecz fakt, że byliśmy razem dawał nam siłę i wiarę.
Jakiś czas później o wszystkim dowiedział się mój kolega. On też jest hazardzistą. Dawno po leczeniu, który nie gra, spłacił większość długów i ma się dobrze. Zjebał mnie jak psa twierdząc, że powinienem mu powiedzieć wcześniej. Uznał, że jeśli chcę żyć to muszę iść na leczenie do ośrodka zamkniętego. To nie brzmiało jak rada, lecz jak ultimatum. Nie od niego, a właśnie od życia. Przeraziło mnie to i może dlatego przekonało.
Mój nałóg doprowadził do tego, że poczucie beznadziejności mną zawładnęło. Dotarłem do fazy utraty nadziei – czwartej fazy rozwoju uzależnienia od hazardu patologicznego. Według jej definicji zostają wówczas 4 wyjścia: ucieczka w inne uzależnienie, więzienie, śmierć (samobójstwo lub z ręki wierzycieli) albo zwrócenie się o pomoc, czyli leczenie. Wybór padł na to ostatnie. Dziś wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu.