Zacząłem grać krótko po rozpoczęciu liceum. Mieszkałem wówczas w internacie. Z dala od rodziców, z kieszonkowymi co tydzień i z zapasem jedzenia. Warunki do obstawiania były więc idealne. Wywodzę się jednak z dobrego domu, więc gdy wyjeżdżałem do szkoły średniej, jedyne o co mógłbym założyć się w tamtym czasie to to, że hazard nigdy mnie nie dotknie. Jak powiedział Cezary Pazura w filmie „Chłopaki nie płaczą”: „Wtedy dałbym sobie za to rękę uciąć. I wiesz co… i bym teraz ku*** nie miał ręki”.

Pewnego dnia starszy kolega przyszedł do mojego pokoju i pochwalił się, że wygrał u buków 700 złotych.
– Wow, zajebiście! – przyznał jeden z moich współlokatorów.
– Może i my byśmy spróbowali – powiedział po chwili drugi.
„Siedem stówek za obstawianie kilku meczów? Za 50 zł? Nieźle…” – pomyślałem. Od razu, z tyłu głowy, pojawiła się jednak czerwona lampka i komunikat: „Nie rób tego!”. Podziało. Trochę…

Następnego dnia poszedłem z nimi do jednego z punktów bukmacherskich. Starszy kolega miał odebrać wygraną, my mieliśmy zagrać. Oni zagrali, ja nie.
– Ty nie obstawiasz? – zapytał mnie jeden z ziomeczków.
– Nie, nie chcę – odpowiedziałem.
– Dawaj! Puścimy kupon za 5 zł, wygramy kilka „dyszek”, będzie na drobny melanż.
– Mam to gdzieś, nie chcę. Przegram i potem na to jedno piwko zabraknie mi kasy.
Moje tłumaczenie ich rozbawiło. Każdy rzucił złośliwym żartem pod moim adresem, ale odpuścili. Oni zagrali, ja nie.

„KONIECZNIE MUSZĘ ZAGRAĆ!”

Wieczorem okazało się, że jeden z nich wygrał. Obstawił 5 zł, wygrał 57. I to ten, który na piłce (wszyscy obstawiali piłkę nożną) znał się najmniej. W ten sposób w czerwonej lampce, która wcześniej się zapaliła, pękła żarówka. „Skoro ten leszczyk mógł wygrać, to ja tym bardziej. On nawet nie potrafi wymienić „jedenastki” klubu ze swojego miasta. A twierdzi, że jest jej kibicem”. W głowie była już tylko jedna myśl – „KONIECZNIE MUSZĘ ZAGRAĆ!”.

Moja pewność siebie była tak duża, że z ekscytacji długo nie mogłem zasnąć. „Zagram za 10 zł, tak by wygrać około 100. Wow, to drugie tyle co dostałem od rodziców na ten tydzień! A potem mogę znów zagrać i znów wygrać! Świetnie, wreszcie nie będę musiał oszczędzać! A gdyby tak grać regularnie… Ileż kasy mógłbym mieć!”.

Zapytacie, co z czerwoną lampką, która zapaliła się w mojej głowie, gdy chłopaki wyszli z propozycją byśmy zagrali? Jaką lampką?!

Udostępnij lub wyślij:

2 thoughts on “Historia „czerwonej lampki”. Tak to się zaczyna

  1. Witam, mam bardzo podobny problem, który zżera mnie do kości… Jeśli to możliwe, bardzo proszę o kontakt mailowy. pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *