Koniec roku to czas podsumowań. W telewizji można więc obejrzeć skróty najważniejszych wydarzeń z ostatnich 12 miesięcy, w radiu można posłuchać największych hitów z tego okresu. W moim przypadku kluczowym zdarzeniem był pobyt w ośrodku leczenia uzależnień. Hitem było natomiast wszystko, co działo się przez ten czas.
2017 rok przywitałem w Starych Juchach, wsi mazurskiej w powiecie ełckim, przy trasie kolejowej Giżycko-Ełk. To właśnie tam mieści się ośrodek, w którym byłem. Nigdy nie przepadałem za imprezami sylwestrowymi, ale tak smutnego Sylwestra jak ten ostatni, nigdy nie miałem. I nie dlatego, że nie wypiłem kropli alkoholu i nie potańczyłem. Byłem sam, z dala od rodziny i bliskich. Moja narzeczona, zamiast bawić się jak jej znajomi, siedziała w domu i płakała z tęsknoty za mną. Ja również cholernie za nią tęskniłem. W dodatku w głowie miałem ostatnie miesiące, w których sprawiłem jej tak wiele cierpienia. Jej, mamie, tacie, bratu, reszcie rodzinny, bliskim. Wszystkim, na których mi zależało. I choć w ośrodku było ze mną wielu wartościowych ludzi, tamtej nocy wszyscy byli smutni, ponieważ przeżywali to, co ja.
Nowy rok rozpocząłem zatem w samotności, która dokuczała mi wówczas bardziej niż przez cały dotychczasowy czas spędzony w ośrodku. Nie miałem przy sobie ludzi, których kocham, nie miałem pracy, nie miałem pomysłów na życie, a 6 stycznia wracałem do domu. Wstyd się przyznać, ale strach przed tym, co mnie czeka po wyjściu na wolność był większy niż radość z tego, że za chwilę będę przy swej kobiecie. W ośrodku wszystko było łatwiejsze. Żyłem pod kloszem, nie musiałem się o nic martwić, a jedynym problemem było to, by nikt nie przyłapał mnie na paleniu w niedozwolonym miejscu. Tymczasem miałem wyjść do ludzi, którym wstydziłem się spojrzeć w oczy. Nie miałem pracy, miałem długi. Bałem się wszystkiego.
Pierwsze tygodnie w domu były trudne. Tęskniłem za ośrodkiem i ludźmi, których poznałem. Tym samym ośrodkiem i tymi samymi ludźmi, których tak cholernie się bałem 8 tygodni wcześniej, gdy tam jechałem. Moja narzeczona widziała to i chyba tego nie rozumiała. Z czasem zacząłem się oswajać z nową/starą rzeczywistością. Nie było to łatwe, ponieważ nie mając pracy siedziałem w domu. Sam, bo narzeczona pracowała. Dni mijały mi więc na ciągłym sprzątaniu mieszkania i bezskutecznym poszukiwaniu pracy. Było to dołujące. Moja sytuacja z czasem doprowadziła do tego, że zacząłem użalać się nad sobą. Zrobiłem się nerwowy, miałem duże problemy z panowaniem nad emocjami. Doszło do tego, że narzeczona zaczęła mi zarzucać, że zachowuję się jak przed leczeniem, co bardzo mnie wkurzało. W pewnym momencie stwierdziła nawet, że pobyt w ośrodku nic mi nie dał, poza tym, że nie gram. Takie gadanie denerwowało mnie jeszcze bardziej. Kłóciliśmy się coraz częściej. Wciąż nie miałem pracy, a długi rosły. Doszło do tego, że zacząłem się obawiać, czy nasz związek przetrwa tę próbę. Cały czas korzystałem z terapii, ale ta nie przynosiła oczekiwanych przeze mnie efektów. Dawała je, lecz na bardzo krótko. Brakowało mi cierpliwości. Chciałem poprawy jakości życia. Natychmiast!
Mijały kolejne miesiące, a moja sytuacja się nie zmieniała. Trwało to tak długo, że w końcu musiałem wziąć się w garść. Użalanie się nad sobą nic mi nie dawało poza fatalnym samopoczuciem, dlatego przyszedł moment, że zakasałem rękawy i… efekty przyszły. Założyłem bloga, którego właśnie czytasz. Zacząłem opisywać na nim swoją hazardową historię, co wiązało się z wieloma trudnymi wspomnieniami. To jednak one dodały mi motywacji do działania. Uświadomiły mi, że choć wciąż jestem w dupie, jest lepiej niż było, gdy grałem. Pomyślałem: „może być tylko lepiej” i zacząłem do tego dążyć.
Wraz z kolejnymi wpisami na blogu moje życie zaczęło się zmieniać. Pojawiły się postępy w terapii, poprawie uległy relacje z narzeczoną. W drodze do momentu, w którym jestem teraz były wzloty, ale były i upadki. Po każdym z nich starałem się jednak wyciągać wnioski i rozważać nad tym co robić, by się nie powtarzały. A mimo to się powtarzały, ponieważ powielałem te same błędy. Jak się okazało powielam je odkąd wyszedłem z ośrodka, ale zrozumiałem to dopiero teraz. Dziś wiem, co robiłem źle. Wiem też co robić, by było lepiej. Opiszę to w kolejnym wpisie o planach na przyszły rok. Dziś zdradzę Ci, że kluczem do sukcesu będzie cierpliwość, wytrwałość i systematyczność. Bo ja wiem, co i jak, lecz o tym zapominam. Wszystko przez to, że właśnie cierpliwości, wytrwałości i systematyczności mi brakuje.
Za mną najprawdopodobniej najważniejszy rok w moim życiu. Wiele w nim spieprzyłem, ale lekcje, które dał mi los przez ostatnie 12 miesięcy sprawiają, że z optymizmem patrzę w przyszłość. Nie tylko dlatego, że nic w tym roku nie obstawiłem. Życie to ciągłe „góra-dół, góra-dół, góra-dół”. Trzeba to zaakceptować. Bo jak powiedział Charles Swindoll: „Życie to 10% tego, co nam się przydarza i 90% jak na to reagujemy. Nasze podejście jest wszystkim”.
PS: 24 czerwca 2017 roku miał się odbyć mój ślub. Była już nawet zarezerwowana sala. Nie odbył się z powodu mojego uzależnienia od hazardu. Dzięki Bogu narzeczona mnie nie porzuciła, wciąż żyjemy razem. Niedawno powiedziała mi, że mnie kocha i nadal chce za mnie wyjść. Wcześniej jednak muszę odzyskać jej zaufanie.