Wróciłem. Po 8 tygodniach w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień w Starych Juchach wróciłem do domu. Do Warszawy. Narzeczona czekała. Był plan na dalsze zdrowienie. Trzeba był wyrobić dokumenty, znaleźć nową pracę i zacząć żyć. Na nowo. Długi jednak zostały, najbliżsi nie zapomnieli, a wielokrotnie miałem wrażenie, że wiedzą wszyscy.
W trakcie terapii często rozmawialiśmy o tym jak wygląda życie po wyjściu na wolność. Przestrzegano nas, że ośrodek to nie szpital, który opuszcza się będąc zdrowy. W ośrodku udzielono nam tylko pierwszej pomocy, by utrzymać nas przy życiu. O to by żyć, tak naprawdę, zaczyna się walczyć na wolności.
Podliczanie długów, opróżnianie zmywarki, odkurzanie, pranie i jego wywieszanie, wstawianie kolejnego prania. Wycieczki do miasta: żeby zrobić zdjęcia do dowodu, potem żeby złożyć wniosek o niego, potem by odebrać. Poźniej doszedł dentysta, u którego w ciągu miesiąca byłem tyle razy, że nie jestem w stanie zliczyć. Rodzice pożyczyli mi kasę, bo bali się, że zanim wybiorę się do dentysty ze swoimi pieniędzmi, trzeba będzie kupować protezę.
Przyjemności? Siłownia! W przeszłości kilkukrotnie robiłem do niej podchody, ale za każdym razem trwało to krótko. W końcu złapałem zajawkę. Obecnie nikt i nic nie poprawia mi humoru tak jak dobry trening na siłce. Chyba się uzależniłem, ale z tego nałogu nie zamierzam rezygnować.
Po wyjściu z ośrodka sporo czasu poświęcałem na rozmowy telefoniczne z ziomkami, którzy w nim zostali. Cholernie mi ich brakowało! Tęskniłem. Za dwoma z nich szczególnie. Jeden z nich wyszedł krótko po mnie i słuch o nim zaginął. Przestał się odzywać. Do wszystkich. Do dziś mnie to boli. Mam tylko nadzieję, że nie gra. Z drugim, choć mieliśmy przerwę, utrzymujemy kontakt.
Pierwsze dni na wolności nie należały do najprzyjemniejszych i szczerze pisząc chyba trochę tęskniłem za ośrodkiem. Tam wszyscy akceptowali mnie jako hazardzistę. Tu bali się mnie z tego powodu. Nie wiedzieli jak się przy mnie zachować. Tam największym problemem było to, by nie przyłapali mnie na paleniu w niedozwolonym miejscu. Tu problemów było i jest „trochę” więcej…
Słyszy się często, że wsparcie ludzi po leczeniu jest bardzo potrzebne, zwłaszcza ludzi z tym samym lub podobnym problemem. Ciekawi mnie czy nadal utrzymuje Pan kontakt z kimkolwiek z ośrodka np. z tymi ludźmi o których Pan pisze? Czy to były przyjaźnie? czy tylko dobre znajomości, które trwały parę tygodni? Bo żeby liczyć na czyjeś wsparcie trzeba go bardzo dobrze poznać, potrzebne jest zaufanie, bo jak powierzyć komuś dość ważny kawałek swojego życia nie mając pewności, że pomoże? Czytając artykuły o wspieraniu, o szukaniu pomocy często pojawia się ważna rola wspólnot różnego rodzaju. Myślę, że zarówno uzależnieni jak też inni ludzie mają taką swoją wspólnotę, na która mogą liczyć, choćby tę wspólnotę mieli stanowić tylko pojedynczy ludzie. Mam nadzieję, że ma Pan nadal takich ludzi wokół siebie, to chyba pomaga przetrwać.