Emocjonalne sinusoidy się uspokoiły. Nadchodzący kataklizm, którego wszędzie się dopatrywałem, nie nadszedł. Żyję. Łapię oddech. A gdy mój mózg znów zacznie się go doszukiwać, będę gotowy.

Początek października to był dramat. Czułem się źle, mimo że było dobrze. Bałem się. Sam nie wiem czego. Wszystkiego! Mój mózg fundował mi takie emocjonalne sinusoidy, że ledwo wyrabiałem. Najgorszy był lęk i strach. Pojawiał się w zasadzie bez powodu i mnie miażdżył. Bałem się wszelkich niepowodzeń związanych ze sprawami, na których mi zależy. Bałem się, że potrąci mnie samochód. Bałem się, że zaatakuje mnie przechodzień. Często miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Naprawdę, bałem się wszystkiego. Moja chora głowa wytwarzała milion myśli na minutę. Przerażających myśli. Przerażały mnie te myśli, przerażała mnie ich ilość. Nie tylko czułem się jak „psychol”, ale zaczynałem wierzyć w to, że nim jestem. W dzień często chciało mi się płakać, w nocy nie mogłem spać. Najgorsze było to, że nie wiedziałem dlaczego. Bałem się, ale nie miałem realnych powodów, by się bać. Czułem lęk, ale on także nie był adekwatny to tych sytuacji. Te sytuacje, te myśli, były… chore.

I rzeczywiście, były chore. Były chore, bo były wytworem mojej chorej głowy. Wytworem mojej choroby, którą jest uzależnienie od hazardu. Przegapiłem kilka sygnałów ostrzegawczych i w ten sposób pozwoliłem na to, by mechanizmy tej choroby przejęły władzę nad moim mózgiem. Odzyskałem ją dzięki Terapeutce, Bratu i Narzeczonej. Dziękuję Wam!

Terapeutka przypomniała mi o mojej chorobie. O tym, że nie dotyczy ona tylko obstawiania zakładów bukmacherskich, ale emocji i sposobów myślenia. Brat wyciągnął do mnie pomocną dłoń wyciągając mnie do siebie w momencie, gdy czułem się najgorzej. Narzeczona przypomniała mi o tym, co dotychczas chroniło mnie przed nawrotami choroby, bo ja nawet nie zauważyłem kiedy pozbyłem się tej tarczy.

Tą tarczą były cele, które sobie wyznaczałem i do których powoli, konsekwentnie, miałem dążyć. W pewnym momencie okazało się, że ich realizacja będzie wymagała więcej czasu niż zakładałem, więc obrażony na swój los – porzuciłem je. A nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Działanie jest tym, co pozwala mi zachować równowagę. Wyznaczanie celów i działanie. Nie chodzi tu o skok ze spadochronu, zdobycie Mont Blanc, czy zarobienie miliona złotych. Na początek niech to będzie regularny trening brzucha (tu akurat wciąż mi się udaje). Niech to będzie sprzątnięcie mieszkania. Telefon do Rodziców czy do Babci. Spacer z Narzeczoną. Wizyta u fryzjera. Realizacja tych celów zepnie się w fajną całość, która da mi poczucie pewnej kontroli nad życiem, a właściwie równowagi w nim.

Później mogę podwyższać sobie poprzeczkę (ale powoli!), wyznaczać kolejne cele i cierpliwie je realizować. Najpierw jednak muszę mieć plan ich realizacji, który będzie zawierał jego poszczególne etapy. Najlepiej jak najwięcej etapów. I co ważne: krótkich. W ten sposób łatwiej będzie mi je realizować, a realizacja każdego z nich będzie mnie motywowała do dalszego działania. Chodzi o to, by podążać małymi krokami. Jeżeli będę chciał zwiększyć kroki albo zacznę biec, to się wywrócę. Każda taka wywrotka jest dla mnie bardzo niebezpieczna, bo nie tylko się poobijam, ale przede wszystkim znów może ucierpieć głowa. Co oznaczają dla mnie takie „wstrząsy mózgu” mogłem się niedawno przekonać.

Dalej. Muszę pamiętać, że życie to ciągłe: góra – dół, góra – dół, góra – dół. Pisałem już tu kiedyś o tym, ale o tym zapomniałem. Pamięć o tym, w przeszłości, chroniła mnie przed paniką, gdy działo się coś nie po mojej myśli. Pozwalała nawet zachować spokój, co było u mnie nowe i dawało mi ogromną satysfakcję. W ten sposób nawet gdy było źle, potrafiłem czuć się dobrze, bo zachowywałem równowagę.

Gdy emocjonalne sinusoidy wrócą, muszę myśleć nad tym co myślę. Pisząc prościej: muszę myśleć racjonalnie. Gdy moja chora głowa zacznie wytwarzać katastroficzne myśli, muszę je zatrzymać. Włączyć pauzę, stanąć z boku, popatrzyć na ten mój „kataklizm” i zastanowić się, czy to co myślę jest adekwatne do rzeczywistości.

Zresztą, co by się nie wydarzyło… Dam radę. Bo niby dlaczego miałbym sobie nie poradzić? W przeszłości, przez moje uzależnienie, było całe mnóstwo naprawdę trudnych momentów. Nie będę ich teraz wymieniał, bo pisałem o nich na blogu. Były ogromne nerwy, był gigantyczny strach, był płacz. A mimo to przetrwałem. Dałem radę. Więc skoro poradziłem sobie wtedy, gdy w niektórych momentach miałem myśli samobójcze, to teraz mogę sobie poradzić ze wszystkim. Muszę tylko myśleć racjonalnie i podchodzić do wszystkiego na spokojnie. Umiem to robić. Muszę tylko popracować nad tym, aby działo się to częściej.

Rafał Kubów, z którym w czerwcu ukazał się wywiad na tym blogu, napisał na Facebooku coś takiego:
„zanim coś w złości odpowiesz weźmiesz głęboki oddech,
zanim odpiszesz w emocjach odczekasz 5 minut,
zanim wyciągniesz wnioski wysłuchasz do końca,
zanim komuś przerwiesz poczekasz,
zanim ocenisz zrozumiesz,
zanim zainterweniujesz sprawdzisz, czy twój stan emocjonalny jest adekwatny do rodzaju zadania,
zanim zadziałasz w nieadekwatnym stanie zmienisz go na lepszy w danej sytuacji,
zanim będziesz mógł zachować się jak powyżej potrzebujesz się tego nauczyć…”

I tego potrzebuję się nauczyć. Żyć na spokojnie i bez strachu.

Udostępnij lub wyślij:

One thought on “Bez strachu

  1. Jestes wieliki.. nie kazdego w tych cholernych czasach stac na prawdę.. a na prawde o sobie samym to już absolutne… kciuki mam wciaż zacisnięte za Ciebie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *