Gigantyczny strach, który towarzyszył mi przed przyjazdem do ośrodka oraz na początku pobytu, minął. Nauczyłem się funkcjonować w nowej rzeczywistości. Nie oznacza to jednak, że ją akceptowałem. Czasem tylko tak mi się wydawało…
Miesiąc przed przyjazdem do ośrodka miałem zajebistą pracę, której zazdrościło mi większość kolegów. Zarobków pewnie jeszcze więcej. Zanim ją straciłem (przez kłamstwa związane z moją chorobą, czyt. uzależnienie od hazardu) przestała mi jednak sprawiać przyjemność. Rozważyłem odejście z niej, nawet zmianę branży. Dopiero, gdy wylądowałem w ośrodku, jej utrata mnie zabolała. Do niedawna bywałem bowiem na salonach, a nagle znalazłem się… w lesie. Na Mazurach. W środku zimy. Z innymi patolami. Robota i związany z nią fejm w przeszłości dawały mi wiele radości. W ośrodku zaś mówili mi, że mam cieszyć się z małych rzeczy: z pobliskiego jeziora, śpiewu ptaków, słonecznej pogody. Serio?! Gdy to słyszałem zastanawiałem się czy już jestem świrem, czy dopiero chcą mnie nim zrobić. Do tego dochodziła tęsknota za bliskimi, samotność, wyrzuty sumienia. Dziś pobyt w ośrodku wspominam zajebiście. Nie jestem natomiast w stanie zliczyć, ile razy będąc tam myślałem o tym, by się zabić.
Podczas pobytu w ośrodku leczenia uzależnień, tak jak wspominałem w poprzednim wpisie, najważniejsza jest terapia. Przez 8 tygodni ona jest najważniejsze. Nie długi. Nie rodzina. TERAPIA! Tłumaczyli nam to tym, że długi na nas poczekają, a gdy zmarnujemy czas w ośrodku, to po wyjściu tylko je powiększymy. Mówili również, że nawet gdy nie zmarnujemy czasu w ośrodku, to rodzina wcale czekać nie musi. Dziwne? Wobec bólu, który im zadałem? No właśnie.
– Leczysz się dla siebie! Jesteś chory na śmiertelną chorobę, która cię zabije, jeśli nie będziesz się leczyć! – słyszałem to do znudzenia. W końcu wziąłem to sobie do serca. Postanowiłem zrobić to dla siebie. Dla siebie, nie dla rodziny. Choć nie ukrywam, że w głowie miałem narzeczoną, brata, rodziców, bliskich. Bo choć zawiodłem ich tyle razy, to ich kocham. Naprawdę.
I właśnie dlatego, niemal od początku pobytu w ośrodku, miałem ogromną motywację do terapii. Mimo chęci, ta wcale nie była przyjemna. Przez przyjazdem do ośrodka myślałem, że najważniejsze jest to, bym przestał grać. W ośrodku dowiedziałem się, że to raptem kropla w morzu moich potrzeb. Hazard tak wpłynął na to jaki jestem, tak mnie zmienił, że w pewnym momencie nie wiedziałem, kim jestem naprawdę. Bez hazardu. To cholernie trudne. Bo wyobraź sobie, że masz prawie 30 lat i nagle uświadamiasz sobie, że Ty jakiego znasz, to efekt fikcji, którą stworzyłeś wspólnie ze swoją chorobą. Twoje wartości, zachowania, często nawet uczucia… Wszystko to jest sterowane przez chorobę. Choroba trwa 10 lat i terapeuta pyta: jaki jesteś naprawdę, bez hazardu? I nie wiesz. Bo wszystko czym dotychczas rozpoczynałbyś swoją charakterystykę jest… hazardowe. Kim zatem jestem, skoro nie wiem kim jestem? Jeszcze nie dawno myślałem, że jestem bogiem. Teraz okazuje się, że jestem… nikim?! Bolało.
Bolało, bo miało boleć. A ja musiałem sobie z tym radzić. Radziłem sobie różnie, przeważnie mając gigantyczne huśtawki nastroju. Przykładowo: Budziłem się w zajebistym humorze. Z uśmiechem na ustach szedłem na śniadanie, rzucałem żartami na lewo i prawo, sprawiałem wrażenie gościa, który jest na wczasach. Z czasem moje żarty stawały się bardziej zgryźliwe. Dopierdalałem kolejnym osobom, coraz częściej i coraz mocniej. Świetnie się przy tym bawiąc. I nagle zjazd. Łapałem takiego doła, że łzy same podchodziły do oczu. Potem przychodził wkurw. Terapeutka doradziła, bym rozładowywał go na bieżni. Początkowo mi to pomagało, ale zdarzało się, że byłem tak wkurwiony, że biegłem na niej sprintem, a i tak mnie nosiło. Biegnąc napieprzałem więc pięściami w konsole. Później i to nie pomagało. Zacząłem ćwiczyć z hantlami. Na wkurwie to jednak słaby pomysł, bo raz przegiąłem i później przez 3 dni bolał mnie kręgosłup.
Powiecie, że jestem pierdolnięty? Jestem. Jadąc do ośrodka rozpocząłem jednak pracę na sobą. Od wyjścia na wolność minęło ponad pół roku. Przede mną wciąż wiele pracy i wiele przeszkód. Nie wiem dokąd mnie to doprowadzi. Wiem natomiast, że nie chcę już grać. Chcę być dobrym człowiekiem. Dobrym narzeczonym, bratem, synem. Rodzina jest cenniejsza od wszystkich pieniędzy, które wygrałem i które przegrałem na zakładach bukmacherskich razem wziętych. Jest najcenniejsza. W pogoni za pieniądzem o tym zapomniałem. Kochani, przepraszam Was za to. Przysięgam, że nie zapomnę już nigdy.
Siema, dzisiaj tez jadę na takie wakacje. Jestem posrany..
Nie martw się. Będzie już tylko lepiej, zobaczysz. I co by się nie działo – nie przerywaj ich. Daj znaka jak wrócisz. Trzymaj się!