Mijał tydzień mojego pobytu w ośrodku. Powoli zaczynałem się oswajać z nową rzeczywistością. Gigantyczne wyrzuty sumienia, żal i strach wciąż wprawdzie nie dawały mi spać, ale w ciągu dnia umiałem już jakoś funkcjonować. Złapałem kontakt z innymi pacjentami, kilku nawet polubiłem. Gdy zaczynałem już wierzyć, że wytrzymam, że dam radę, nagle znów wszystko się wyjebało. Gość, z którym się skumałem w pierwszej kolejności uciekł z ośrodka. Niestety, nie sam. Ukradł z kasy 10 tysięcy złotych.

Gdy zobaczyłem go pierwszy sprawiał wrażenie osoby, która w każdej chwili może wbić mi w żebro nóż. Cały w tatuażach, z czapką „wpierdolką” na głowie i przewróconymi od narkotyków oczami. Uznałem, że dla własnego bezpieczeństwa dobrze będzie się z nim zaprzyjaźnić. I tak zrobiłem. Okazał się normalnym gościem. Normalnym, ale jak my wszyscy w ośrodku, po przejściach. Opowiadał o bardzo skomplikowanych relacjach z bratem. O swojej córeczce, o partnerce. Mówił o nich z takim przejęciem…

Zaczął wzbudzać zaufanie. Schodziły z niego dragi, dlatego rano i wieczorem ledwo chodził. Palić można było tylko w palarni, więc go holowaliśmy. Gadaliśmy, śmialiśmy się, byliśmy jak dobrzy kumple. Pewnego dnia na zajęciach oglądaliśmy film, który rozpoczynał się śmiercią dziecka podczas porodu. Patrzę, a koleś płacze. Terapeutka zapytała o co chodzi. Powiedział, że jego pierwsza córka zmarła w ten sposób i zapytał, czy może wyjść. Dostał zgodę. Gdy po zajęciach wyszliśmy my, nie było już po nim śladu.

Na początku nie wiedzieliśmy co odjebał. Martwiąc się chodziliśmy po terenie całego ośrodka i go szukaliśmy. Myśleliśmy, że może zemdlał, co w jego stanie wydawało się bardzo prawdopodobne. Nagle alarm został odwołany. Nie dlatego, że się znalazł, a dlatego że z kasy ośrodka zginęło 10 tysięcy. Wszyscy byli na gościa wkurwieni, tylko ja głupi się martwiłem, czy w drodze do domu się nie przekręci. Był bardzo osłabiony przez schodzące z organizmu narkotyki. Przeraźliwie osłabiony. A może nie? Nie brakowało głosów, że wszystko co mówił i robił było ściemą.

Przyjechała policja. Do późnych godzin nocnych byliśmy przesłuchiwani. Rozwaliło mnie to. Nie policja, czy kradzież, a fakt, że gość mnie wydymał. Komu zatem ufać? Czy komukolwiek mogę tu ufać? Gość może już nie żyć, a ci przeżywają, że 10 kafli zginęło…

A gościa złapali jeszcze zanim wyszedłem z ośrodka. Dostał 3 lata, bo coś tam na sumieniu jeszcze miał. Chyba siedzi, nie wiem. Mam nadzieję, że żyje.

Udostępnij lub wyślij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *