Ponoć „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Moim przyjacielem jest więc ten kto pożyczył mi pieniądze, o które prosiłem, gdy grałem, czy ten kto mi ich nie pożyczył? Żaden raczej nie znał rzeczywistych powodów mojej prośby, ponieważ je zmyślałem. Mógł się ewentualnie domyślać, ale i to jest mało prawdopodobne, gdyż osoby uzależnione są mistrzami świata w kłamstwie. Kto zatem jest przyjacielem? Dlaczego nie ma go przy mnie? Gdzie on teraz jest? Czy kiedykolwiek istniał?
W „Planie dalszego zdrowienia” (każdy pacjent musiał go przygotować przed wyjściem z ośrodka) napisałem: „Zamierzam odbudować sferę społeczną. Chcę cieszyć się związkiem z narzeczoną, podrywać ją i urozmaicać nasz związek. Chcę odbudować relację z bliskimi. Zamierzam jednak robić to stopniowo. Czas wolny chcę przede wszystkim spędzać z narzeczoną. Muszę też mieć czas dla siebie. Będzie to siłownia i spotkania z przyjaciółmi”. Będąc w czynnym uzależnieniu (grając/obstawiając zakłady bukmacherskie) w pewnym momencie separowałem się od ludzi. Nie chciałem słuchać o ich problemach, ponieważ miałem swoje. Myślałem wówczas, że większe od wszystkich. Myliłem się. I tak oto nie było mnie przy ukochanej, gdy potrzebowała wsparcia, przy bracie, gdy byłem najbardziej potrzebny, czy przy koledze, gdy przeżywał śmierć bliskiej mu osoby.
Po wyjściu z ośrodka czułem dużą potrzebę kontaktu z ludźmi. Ta pojawiła się już w Starych Juchach. Byli tam ze mną obcy, a rozmawialiśmy ze sobą jakbyśmy się znali od lat. Czułem się znakomicie w ich towarzystwie. Przed nimi nie musiałem niczego ukrywać, nie musiałem kłamać, nie musiałem udawać. Oni słuchali mnie, ale i ja zacząłem słuchać ich. Interesowało mnie co mówią. Interesował mnie ich los. Obcych ludzi. Pijaków. Narkomanów. Hazardzistów. Czyli takich ludzi jak ja. Normalnych, ale po przejściach.
Gęba mi się cieszy, gdy ich teraz wspominam. Mega wartościowi ludzie, serio! Spośród całej tej grupy większość bez wahania nazwałbym przyjaciółmi. Wcześniej miałem/mam kilku takich typów, lecz o to czy rzeczywiście byliśmy/jesteśmy przyjaciółmi musiałbym zapytać ich. Co gorsza, to moja wina.
Minęło 9 miesięcy odkąd wyszedłem na wolność. Na Facebooku mam ponad 900 znajomych. Nie licząc rodziny i znajomych narzeczonej, spotkałem się z 2 kolegami. Pierwszy zabrał mnie na piwo. Jak się okazało w towarzystwie jego kolegi, ale to szczegół. Fajnie, że się spotkaliśmy. Zwłaszcza, że to chyba była jego inicjatywa. Nie pamiętam dokładnie. To naprawdę mój dobry Ziomuś. Wiele mu zawdzięczam. Mógłbym go nawet nazwać swoim przyjacielem, choć ja na miano jego przyjaciela nie zasłużyłem. Powody już znacie. Grając odcinałem się od ludzi, bo miałem swoje problemy.
Drugi to kumpel z przedostatniej pracy. Starszy, bardziej dojrzały, a mimo to uważam, że jesteśmy podobni. Mieliśmy podobne spostrzeżenia dotyczące spaw zawodowych, podobne poglądy życiowe. Podobne, nie znaczy takie same. On nie jest głupi. Gdy jeszcze mieliśmy regularny kontakt był dla mnie kimś w rodzaju starszego brata. Po moim wyjściu z ośrodka rozmawialiśmy przez telefon kilka razy. Spotkaliśmy się raz, w przerwie jego pracy. Na 10, może 15 minut. Potem znów rozmawialiśmy przez telefon. W czwartek rano nawet sam do mnie zadzwonił sprawiając mi wielką przyjemność. Dalej się dogadujemy. Dlaczego więc w ciągu 9 miesięcy zdołaliśmy spotkać się tylko raz i na tak krótką chwilę? – nie mam pojęcia.
Dalej chciałbym spotykać się ze swoimi kumplami, lecz w zasadzie nic w tej sprawie nie robię. Nie chodzi o to, że się boję. Nie boję się. Mam wrażenie, że ludzie się mnie boją. Patrzą na mnie z przerażeniem. Z politowaniem. Nie wiedzą jak i o czym mają ze mną gadać. Chcieliby pewnie powiedzieć, że ładnie mnie pojebało, lecz z litości się powstrzymują. Mam wrażenie, że nawet jak się uśmiechają to mnie oceniają, mając w głowie myśli typu: „taki był cwany, a tu proszę…”.
Próbowałem nabrać dystansu i zachowywać się normalnie. Rozmawiać szczerze. Problem w tym, że i to przeraża ludzi. W ośrodku wiele rzeczy zrozumiałem. Nie mówię, że cudownie ozdrowiałem i teraz jestem najmądrzejszy, ale pod wieloma względami przejrzałem na oczy. Nabrałem dystansu do świata, zacząłem doceniać to co mam i cieszyć się z małych rzeczy. A gdy o tym mówię, brzmię jak nawiedzony. Zwłaszcza, że ci co mnie znają wiedzą, że zawsze miałem parcie na to, by dobrze wyglądać, jeszcze lepiej zarabiać i robić karierę. Pewnie i Wy, a przynajmniej większość z Was myśli sobie o mnie coś w stylu: „wypierdolił się, jeszcze się dobrze nie otrzepał i chce ludziom pomagać…”. Macie rację! Wypierdoliłem się, dopiero zaczynam się otrzepywać, ale jednocześnie krzyczę z całych sił z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy i komuś pomogę!
Mi pomagasz ziomus. Dopiero 4 dni nie gram. Mocno się w to wpakowalem. Ale będę z tym walczył na wszystkie możliwe fronty.